Młodsza, a w zasadzie najmłodsza, młodzież zakończyła 3 miesiące. Przetrwała jakoś
weekend, choć lekko jęcząca była i w niedzielę wieczorem zaserwowała super-jęk. Jęk trwał
całą noc, jęk koiło wyłącznie noszenie na rękach. Próba posadzenia czterech
liter noszącego kończyła się awanturą noszonego, próba ułożenia w łóżku/wózku – jeszcze większą.
Plus wybudzenie położonego i konieczność dłuższego jeszcze noszenia go, aby uspokoić a potem
uśpić. Po odpowiednio długim noszeniu siadanie zostało ostatecznie dozwolone,
ale nie na długo, absolutnie nie mogło prowadzić do odłożenia młodzieży lub
położenia się z nią w jednym wyrku.
Biedne maleństwo. Patrzyło na mnie umęczonymi oczkami i
szlochając oczekiwało, że przyniosę mu jakąś ulgę. A cóż ja mogłam? Nawet
gorączki smyk nie miał, więc nie było konieczności trucia go
paracetamolem.
Gdzieś koło 5 rano z odsieczą przybył K. Do tego momentu zdrzemnęłam
się jakieś 30 minut, kiedy i Kacper, umęczony, usnął na chwilę w wózku (od
kiedy ma katar, to jest od początku listopada, sypia w wózku, które ma
podnoszone oparcie i łatwiej dziecku oddychać niż w łóżeczku – po prostu może
spać, bo w łóżeczku niekoniecznie).
Rankiem udało się mi umówić do lekarza, w samo południe. Wcześniej i
młody zaliczył sukces, wydalił z siebie produkty zbędne, których nie wydalał
przez ostatnich kilka dni. Brakiem takich atrakcji średnio się martwię, wiem,
że to norma, bo dieta mleczna jest ubogoresztkowa. Ale już konsystencja
produktu była nieładna i powstała i mi i K. (który został w domu w celu
wsparcia mnie i młodego) w głowie myśl, że może to to? Może brzuszek?
Wraz z kupskiem dołączyła gorączka i tak zorganizowani
udaliśmy się do lekarza. Który nie stwierdził niczego. Płuca /oskrzela czyste,
śluzówki w buzi też, żadnego czerwonego gardła, brzuszek miękki a i jeszcze
młody siknął – więc raczej i tu nie ma problemu. Zrobione na cito badanie krwi,
w tym CRP, nie wykazało nic niepokojącego. Więc o co chodzi?
Po kolejnej „udanej” nocy – choć przyznaję, spałam w łóżku a
Kacper w wózku, tylko pobudki były zbyt częste – gorączka dalej się trzyma a
młody cały dzień śpi, najchętniej na rękach. Biedny jest taki, kiedy się budzi
tylko płacze, nic go nie interesuje i nie cieszy. Dopiero przed chwilą, na
wieczór, jakby się ocknął – mam nadzieję, że to nie tylko wpływ środka
przeciwgorączkowego, że może idzie ku lepszemu?
Jutro znów jadę do lekarza, niech znów obejrzy i osłucha
małego. Jak dla mnie podejrzane jest jedno uszko, które – gdy tylko dotknęłam –
powodowało bardzo głośny płacz. I jakby takie zaropiałe i mokre było. Mam tylko
nadzieję na dwie rzeczy – że obejdzie się bez antybiotyku i że do rana dziecko
samo wyzdrowieje…
A ja chętnie dojdę do siebie i wspomnę, jak to z okazji 1
listopada rozjechaliśmy się po kraju. Albo jak swoje urodziny i ich okolice
spędzałam w zamkach i pałacach Wielkopolski. Albo jak nawiedziła nas kuzynka
Laura z rodzicami a Nina grała wraz ze mną (!) kolędę na popisie. Wspomnę,
wspomnę, ale muszę się jakoś zebrać w sobie.
No i też opisać, jak to młody – sześciokilogramowa chudzinka
– radzi sobie ze światem a świat z nim. Kiedy nie choruje. Młody, nie świat.
Kiedy tenże młody kończy 3 miesiące.