Moje trzecie dziecko, syn mój, właśnie skończył pierwszy rok
życia.
Zapewne byłabym w większej depresji, gdybym właśnie
postawiła kropkę po zdaniu, że moje trzecie dziecko ukończyło osiemnasty rok
życia, niemniej jednak świadomość, że to ostatnie moje niemowlę jakoś mnie
lekko zasmuca.
Troszeńkę w nawiązaniu do krótkiej charakterystyki mych
córek, spieszę donieść, iż Kacper swoją żywotnością i ruchliwością nie dorasta
Idze do pięt. Być może, gdyby nie to cholerne wędzidełko – jadłby więcej, rósł
szybciej i miał więcej sił na przemieszczanie się. Skoro jednak teraz nadrabia
a ja dalej sobie przy nim „odpoczywam” (tak, tak, cudzysłów, odpoczynek przy
takim dziecku to oksymoron) – to jednak nie to. Jest jednak dużo bardziej
ruchliwy aniżeli była Nina, która z kolei z zajęć ruchowych najbardziej ceniła
przewracanie stron w książeczkach.
Kacper lubi się ruszać, i owszem, unieruchomiony szybko się
nudzi i złości. Jednak wystarczy dać mu zabawkę, coś pokazać – złość mija a
gość dalej sobie spokojnie przeżywa przejażdżkę czy posiedzi w krzesełku.
Chodzić – chodzi, ale przy meblach, dwa razy zdarzyło się,
że kilka sekund postał, to wszystko. Sam nawet nie próbuje, choć kilka razy
chwilę się zastanawiał, czy się „puścić”, ale jednak spękał i klapnął na
ziemię. Ewentualnie może się przejść, trzymany za rączki, ale i za tym nie
przepada.
Uwielbia książeczki, ogląda je sam (po uprzednim wywaleniu
wszystkich na ziemię z półek) ale chętniej jednak z kimś. Przygląda się opisywanym
i narysowanym przedmiotom i istotom ze skupieniem, wyrywa książkę osobie ją
trzymającej, ogląda to samo sam, tam i nazad, najczęściej do góry nogami. Podaje
książeczkę, jakby mówiąc „czytaj, opowiadaj”, przez chwilę śledzi to, co jest
mu pokazywane, po czym chwyta kolejną książeczkę – i podaje. Po chwili rzuca
jednak ze wzgardą zabawką i pędzi dalej.
Najbardziej lubi zabawy i gry zespołowe. Typu – puść mi
jeżdżące autko a ja je podniosę do góry. Wtedy puść jeszcze raz. Albo – tu jest
piłka, podnoszę ją i puszczam, a Ty ją turlaj do mnie, gdziekolwiek upadnie.
Jak każde me dziecko uwielbia huśtanie się. Nie wiem, co
dzieci w tym widzą, ale serio – nie znam dziecka, które nie lubi huśtawek.
Musimy trzecią dorobić chyba na ogrodzie, bo kłótnie już są.
Jak każde me dziecko nie znosi ułożonej z kubeczków wieży.
Przybędzie z najdalszego zakątka domu i zburzy, byle tylko kubeczki nie stały
jeden na drugim. Nie znam przyczyny. Ostatnio zaś nauczył się wkładać i
wyciągać kubeczki, jeszcze nie układać w wieże, ale zaczęły służyć do czegoś
więcej niż robienia za bałagan.
W ogóle porządek jest mu obcy. Zabawki, te nie używane, nie
mogą leżeć w pudełku, należy je jak najszybciej powyrzucać. Nic to, że żadną z
nich nie będzie się bawił, może jedną grzechotką pogrzechocze, wyrzucić należy.
Klocki – natychmiast won z pudła! Rozrzucamy, rozrzucamy! Książeczki, leżące
koło krzesełka do karmienia – na ziemię. Z szuflad u Igi w pokoju – na ziemię.
Nie ma jednak młody instynktów eksploratora. Korytarz,
prowadzący do mojego pokoju i do łazienki nie jest niczym zastawiony, a jednak
nie pcha się tam wcale. Taras, często dostępny – nie odkryty. Nawet spiżarnia
nie bardzo odwiedzana.
Choć tu muszę przyznać – powiedziałam mu kilka razy, że nie
wolno, i chyba w końcu zajarzył. W tym zakresie Kacper się bardziej słucha,
aniżeli robiła to Iga, choć dużo słabiej mu idzie niż szło Nince. Nie dociera
do niego, że gniazdek dotykać nie wolno, lezie tam, jakby go przyciągało.
Podobnie rzecz się ma z listwami przypodłogowymi, które wprost uwielbia od
ściany odciągać i z lubością wsłuchiwać się, kiedy stukają wracając na swoje
miejsce. Listwę przy zmywarce, na początku jego poczynań ledwo odstającą, można
spokojnie podnieść do góry, tak ładnie podziałał.
W ogóle Kacper lubi dźwięk, niestety każdy, nie tylko
subtelny. Mają dziewczyny (nieużywane, rzecz jasna, do niedawna) kubeczki
porcelanowe z IKEA. Swoją drogą, cóż to jest za porcelana, skoro jeszcze nie
zmieniła formy na potłuczoną…. Kacper uwielbia wprost podnosić kubeczki wysoko,
wysoko, i – przepraszam za dosłowność – jeb nimi o ziemię. I testuje, która
głośniej walnie. Po takich 5 minutach łeb mi pęka, więc wołam syna mego do
innych zajęć.
A tu pianinko, kurza jego dupa, z 4 melodiami, które znam od
8 lat. A ten w kółko wygrywa je, po kolei. Przesłucha jedną, jedzie następną.
Szczęśliwie lepiej rzecz się ma z pianinem, do którego ledwo
sięga i przez to zabawa jest mocno utrudniona i męcząca. Mimo to często się
zdarza, że Kacper raczkuje sobie do pianina, którego celowo nie zamykam, wspina
się, uderzy w trzy klawisze i zadowolony odwraca się do mnie z uśmiechem. Czeka na oklaski, wiadomo.
Bić brawo potrafi koncertowo, robić papa także, nawet już
chyba ustalił, kiedy machać łapką należy. Bo kiedy widzi samolot i ten już jest
daleko, że ledwo go widać – macha i nawet coś jakby papa powie.
Kiedy ktoś wychodzi z pokoju – byle nie ja – też zamacha.
Kiedy ja wychodzę z reguły włącza syrenę alarmową. Podobnie kiedy wracam. Bo to
taki dramat…
Rozpoznaje już sporo, i przedmiotów i słów, poproszony o
pokazanie zwierzątek zazwyczaj trafia bez pudła w kotki, pieski, krowy. Rozpoznaje
te swoje książeczkowe stwory, sięga po ulubione, ogląda, gada po swojemu a
potem szuka kolejnych znajomków. Telewizją, bo włączyłam mu raz, na próbę,
przestaje się interesować po jakichś 30 sekundach, więc nawet nie próbuję
zmieniać jego niechęci do szklanego ekranu.
Z mówieniem idzie mu ostatnio coraz lepiej. Koncertowo
opanował słowo „da”. Dając mi zabawkę mówi „da”, chcąc jeść woła „da!”, wzięty
na ręce pokazuje rzecz, którą chce (natychmiast) dostać do łapki i woła „da”. Pokazując
na lampę mówi coś jakby „pampa” i mówi „papa”. Pokazując na swojego protoplastę
mówi „tata”. Na mnie mama nie mówi i używa tego zwrotu tylko wtedy, gdy mu źle
i chce czegoś ode mnie wyjątkowo pilnie i gwałtownie.
A też nieczęsto tak jest. To gość generalnie zadowolony z
życia i spokojny. Sporo się uśmiecha, kilka rzeczy go bawi. Jak choćby wąchanie
stópek i robienie „błe” albo zabawa w „warzyła sroczka kaszkę”. Łaskotanie,
podnoszenie, ściganie. Albo a ku ku. I
wszystkie zabawy, które oznaczają interakcję z nami, dorosłymi, czy też z
siostrami, które uwielbia nad życie.
Jeśli zaś chodzi o parametry – to słabo, słabiutko. Kacper
waży niewiele ponad 8 kg a wedle wagi lekarza jeszcze mniej, bo 7,9. Mierzy –
wedle mojej miary, opartej o zasięg jego głowy vs. stół – jakieś 75 cm. Nie
tylko nie potroił, ale nawet nie podwoił swojej wagi urodzeniowej na roczek.
Trochę się tym martwię, ale tylko trochę. Bo skoro rozwija się prawidłowo, nie
choruje – czemu mam się martwić? Niewątpliwie sporo stracił przez to
wędzidełko, bo jestem przekonana, że to była przyczyna wielu problemów. Teraz
je dużo, naprawdę sporo. Przykładowy jadłospis jegomościa: śniadanie to owsianka
z 4-5 łyżek stołowych i całego banana, potem zupka, gęsta i warzywna z żółtkiem
(białka nie trawi, pluje i wyczuje wszędzie). Na obiad sztuka mięsa, kasza, np.
kuskus, i pomidor, cały! Podwieczorek to jogurt naturalny (tak z 3/4 opakowania)
z jagodami a na kolację kaszka z jabłkiem. Plus karmienie moje, dwa do trzech
razy na dobę, czasem czterech. Jak na moje oko to porządna porcja wyżywienia.
Najważniejsze, co mnie bardzo cieszy i napawa dumą to to, że udało mi się w
zasadzie uniknąć karmienia go zwykłym, białym cukrem. Cukier dostaje w owocach
i uważam, że mu wystarczy. Kaszki, które dostaje na kolację, są pozbawione
cukru i cukropodobnych dodatków, pozostałe posiłki cukru po prostu nie mają.
Może i przez to jest takim chuchrem?
Być może zresztą nadrabia, częściowo, a może i nie, ale z
drugiej strony – Iga też miała taki sam czas w swoim życiu, a potem dostała
przyspieszenia i obecnie nie widać po niej tego, że była chudzinką. Mam jeszcze
sprawdzić, na zalecenie lekarza, czy chudzinkowatość nie ma podłoża zdrowotnego
– w co wątpię, patrząc na jego stan zdrowia, ruchliwość i świetny rozwój, ale
oczywiście sprawdzę.
Ostatecznie, czy każde dziecko musi być żarłoczkiem i
wielkoludem?
Natomiast każde musi (powinno!) być szczęśliwe, a patrząc na
Kacpra mam nieodparte wrażenie, że tak właśnie w jego przypadku jest.
I tak bym sobie – a przede wszystkim Kacprowi – życzyła,
żeby to szczęście to nie tylko na roczek miał, ale przez całe swoje, oby jak
najdłuższe, życie!
Sto lat, synu!