wtorek, 2 października 2018

zdrada*

Jedzie człowiek, nieświadomy, na weekend do znajomych. Ba, do przyjaciół! Liczy na spokojny  wypoczynek, rozmowy, bezruch.
A co dostaje?
Najpierw ciągną go, owi przyjaciele (ha!) i każą skakać, ale tak, że człowiekowi żołądek zamienia się z sercem a mózg z jelitami i niedawne śniadanie nie do końca może znaleźć swoje miejsce na świecie (swoją drogą pierwsze starcie Kacpra z trampoliną wygrała trampolina, ale na koniec pobytu gość się odblokował i na tych swoich pajęczych odnóżach nawet kilka razy podskoczył!).
Potem prowadzą do knajpy z takim jedzeniem, że człowiek wychodzi w rozmiarze XXL (wchodził w XL, wyjaśniam), z brzuchem na kolanach nawet w pozycji stojącej.
Wiozą gdzieś na koniec świata, gdzie nadmiar świeżego powietrza uderza do głowy, człowiek by się w jakiś hamaczek wpasował, ale nie! Każą wracać!
Prowadzą do domu i znowu każą jeść, a człowiek je, bo wiadomo, z grzeczności nie wypada odmówić. Je też dalej, niekoniecznie z grzeczności, bo PO PROSTU JEST DOBRE!
Brzuch zwisa do kolan.
Ale potem to już po prostu szczyt szczytów! Każą łazić po mieście, oglądać jakieś światełka, co to tańczą, jak im zagrają, instalacje oglądać, tańczące sufrażystki, przegląd kina polskiego analizować czy patrzeć jak wróżki opanowują cerkiew. Zimno, tłum ludzi, dzieci śpią, a oni rozgrzewają dodatkiem ze śliwki. I weź tu łaź człowieku prosto!
No. A potem jeszcze na plac zabaw dla dzieci wiozą, na niebezpieczeństwo utonięcia, ale tylko psa, narażają, karmią jakimś kurczakiem, który wygrywa wszystkie kurczakowe konkursy EVER.
I co?
I wraca człowiek do domu w cudownym nastroju błogości, bo po prostu było rewelacyjnie i wspaniale, a tam? Dom. Stoi jak stał, ze swoim syfem, mnóstwem zaległości, zadań domowych i poniedziałkiem w tle. I po nastroju.
Zdrada, no.

*z dedykacją dla Marty B. z Łodzi :D