czwartek, 23 marca 2017

oszustwo

Czuję się oszukana.
Wiadomo, ciąża ma swoje prawa i obowiązki, ma także swoje konsekwencje. Niezaplanowane zwiększenie ilości obywatela tego pięknego kraju, którą to ilość z wiekiem i każdą ciążą coraz trudniej zgubić, to jedno. Uśmiech Mona Lizy poniżej linii bikini - to drugie. Na zęby, włosy i paznokcie się nie skarżę, nic się nie zmieniło. Zmianę w zakresie posiadania kolagenu raczej należy przypisać wiekowi - a wiek jest XXI - niż ciąży, więc skarżę się umiarkowanie.
Ale przepuklina?
Serio?
Naprawdę chciałam zacząć intensywniej ćwiczyć, nawet poczyniłam w tę stronę stosowne przygotowania taktyczne - jak choćby przejechane w BARI 40 km na rowerze, jednego dnia, oraz przespacerowane kolejne 40 km w 3 pozostałe dni. Na własnych niby-nóżkach.
Chciałam po powrocie kontynuować. Raz wybrałam się rowerem - jazda pod wiatr była szczególnie interesująca, gdyż nie pedałując cofałam się. Zapewne ilość zużytych kilokalorii była potrójnie większa aniżeli pokazywał ENDO. Łażę jak natchniona, kilometry robię z dziećmi i bez dzieci.
Chciałam na basen pójść, w domu brzuszki poćwiczyć. I co? I nic z tego.
Na moim ślicznym onegdaj pępuszku wyrosło coś, co wygląda jak obcy. Najpierw sądziłam, że to wszystko wina wybrzuszeń ciążowych, teraz już wiem, że może i tak, ale nie powstania wybrzuszenia tylko przepukliny.
Czeka mnie, podobno, operacja. Podobno, bo przecież najpierw muszę w kolejce do internisty a potem do kolejnych odstać swoje. Ale wujek gugl swoje wie, grzecznie przekazuje, a ja mu wierzę, bo on wie, co mówi.
Oszukano mnie. Jak byłam młoda nikt mi nie mówił, że poza worami pod oczami z niewyspania, radykalnej zmiany charakteru z narwańca na oazę spokoju, zmian degeneracyjnych w mózgu od powtarzania "Iga jedz, Kacper nie rusz, Nina, to nie jest powód do płaczu" dostanę PRZEPUKLINY!! Z powodu ciąż(y).
Nie o take Polske walczyłem.

wtorek, 21 marca 2017

tydzień smaków różnych

Zaczęło się od tego, że Kacper w żłobku zjadł wszystko. Ponoć do nogi, lizał talerze i krzyczał, że mało. A było to w piątek, 10 marca. Zjadł tyle, że brzuszek zaczął mu tak sterczeć, że nie mógł się schylić. Dziwowałam się, że nie chce skosztować niebiańskich w smaku strudli, znalezionych w uroczej knajpce niedaleko Rynku (podczas francuskiego dziewczyn), a później kolacji nie tknął prawie.
Efekt był taki, że w nocy z piątku na sobotę obudziło nas dramatyczne wołanie o pomoc – Kacper zwrócił całkiem sporo, najwyraźniej jego brzuszek nie przyjął aż takiej ilości jedzenia. Umyty i przebrany poszedł spać, ale jakoś stracił zapał do jedzenia.
W tak zwanym międzyczasie przybyli do nas – a właściwie do świątyni muzyki – Dziadkowie, których uraczyliśmy biletami na koncert w NFM. Chcieli, nie chcieli – przybyli, w końcu był to prezent z okazji Dnia Babci i Dnia Dziadka.
Sobotę mieliśmy bardzo pracowitą, pojechałam z Ninką na zajęcia na Uniwersytecie Dzieci a po południu wybyliśmy do Magdy i Marcina – rodziców Helenki, koleżanki Igi z przedszkola. A tam – królewskie przyjęcie! Stół się uginał od ilości potraw, od zupy rybnej przez sałatkę, kurczaki a’la nuggetsy po sosy, dodatki i inne takie. Wychodziliśmy dość późno (Kacper urządził sobie drzemkę od 15 do 18, w związku z tym się spóźniliśmy, ale za to mogliśmy dłużej posiedzieć), zostawiając dziewczyny na nocowanie (ku ogromnej radości Igi), pełni aż do wypęku.
Dziewczyny odebrał rano K., po czym my ruszyliśmy do przygotowania posiłku, gdyż popołudniem odwiedzili nas goście – Kasia z Markiem i dzieciakami. Wyprodukowałam menu, natchniona poprzednim wieczorem, a K. wszystko prawie ugotował. Stół się wprawdzie nie uginał, bo produkcja leciała na bieżąco, ale mogliśmy się, naprawdę, najeść tym wszystkim…
A potem było już tylko lepiej – we wtorek odstawiliśmy dzieci (Nina poszła do szkoły, wedle planu, ale zamiast do domu pojechała do swojej koleżanki Wiki na nocowanie, ze szkoły w środę odebrał ją Dziadek Kaju z Babcią Marylą; młodsze zawieźliśmy do moich osobistych teściów) i wybyliśmy do Włoch, do Bari. A tam… Obleśne, słodkie śniadania, to jedyne, co nie było dobre. Ale pizza… No i owoce morza. Dwa razy wybraliśmy się do lokalnych, dobrze notowanych restauracji, jedząc takie posiłki… Normalnie takie posiłki…. Do teraz, na samą myśl, ślinka mi cieknie. Świeże, doskonale przyrządzone, do tego wyborne wino, piękne widoki.
Po powrocie już nie było tak kulinarnie, na pewno bardzo hałaśliwie – stęsknione dzieci bardzo się starają, żeby zwrócić na nie uwagę – więc zwracamy.
Kacper też, znowu, zwrócił, wczoraj w żłobku, więc został zawrócony do domu, posiedzieliśmy sobie razem. Taka klamra, że tak powiem. Efekt tego jego zwracania, zapewne wespół z zapaleniem płuc, co jednak musi siać spustoszenie, nawet jeśli przechodzone jest łagodnie, to spadek wagi i znowu niechlubne miejsce na siatce centylowej. Pozostaje jakieś smaki nowe odkryć, zachęcić go do jedzenia i utuczyć.

Dziewczęta zaś tuczone być nie muszą, mają wagę idealną. Tylko jakoś Igę by należało podregulować, bo jej jedzenie posiłków wychodzi tylko wówczas, gdy ktoś powtarza co 5 sekund „jedz”. Czasem myślę, że bez tego powtarzania ona by z głodu umarła…

czwartek, 9 marca 2017

kupa

Kacper zrobił dzisiaj kupę do ubikacji.
No, serio. półtora roku i trochę a się udało. Fajny temat, wiem, życiowy, ludzki taki. Tym bliższy nozdrzom, że wszak spacerując po mieście co i rusz na kupę trafiam. Nie Kacpra, szczęśliwie, bo wali takie, że ja bardzo przepraszam, ale jelita musi mieć dłuższe od moich (moje kupy są naprawdę mniejsze) i gdyby to miały być jego to pewnie z pół chodnika by zajęły, ale te, na które trafiam wystarczą, żeby nabrać nawyku patrzenia pod nogi zamiast przed siebie czy wokół.
Kupa w ubikacji wzięła się stądż że Kacper próbował coś wydusić, ale nie szło. K. nawet już zdążył nabrać podejrzeń, że Kacper kupę już zrobił, rozebrał gościa a tu niespodzianka, że tak się wyrażę, ujemna. Kupy nie ma. No to K. w te pędy do toalety, sadza gościa i namawia go, udaje, że sam robi. Wpadam i ja, śmiejąc się z obu, w końcu sama pokazuję gościowi, o co chodzi, no i jest! Mamy rekord! Palma pierwszeństwa w sraniu. Excuse my French.
French jest modny, nie tylko na pazurkach, w końcu dziś Francuzi wsparli anty-Polaka. Jak i wielu innych go wsparło, tego zdrajcę narodu, tego od dziadka z Wermachtu. Temat tylko teoretycznie jest mniej gówniany, bo właściwie gównianą jest sytuacja, w jakiej się obecnie znajdujemy - my, jako rodzina i my jako naród. Czuję smród. Śmierdzi. Debilami, chamami, prostakami, złodziejami, arogantami. No śmierdzi mi, nic nie poradzę. I nie są to żadni obcokrajowcy, tylko rodzimi pseudopatrioci. Psują, ile wlezie, niszczą, kradną misiewiczami i przyłębskimi, a ja tylko kręcę głową z obrzydzeniem, tak śmierdzi.
No, ale nie o tym my tutaj, wszak bloga rodzinnego piszę, pamiętniczek taki poczynań moich potworów.
Potwory są potworne, nie dają żyć i na tym mogłabym zakończyć, ale jednak dodam, że dzisiaj potwory starsze upiększaliśmy. Oczywiście, że niczego im nie brakuje, ale upiększanie miało być symbolem, wzięło się bowiem z zaległego Dnia Kobiet. Nie on jednak zaległ, a moje córki, za szybko musiały spać się położyć wczoraj, więc nadrabialiśmy zaległy właśnie wczorajszy babski wieczór. Najpierw był bobcorn (tak, Iga dalej tak mówi na popcorn), a potem maseczki na twarz. Relaksacyjnie było, dziewczyny leżały na fotelu ogrodowym, światło ściemnione, klimatyczna muzyka w tle. Cud miód.
Teraz, mam nadzieję, śpią. Wprawdzie tylko młodzież jutro pójdzie do placówek - one wszak nieobjęte deformą, więc wstać muszą i żłobek i przedszkole zaliczyć.
Ninka zostaje w domu.
Gówniana, że tak pozostanę przy tematyce, forma protestu przeciwko ministrowi pseudoedukacji i na pewno nienarodowej, ale innej chwilowo nie widzę. Będziemy protestować, jeśli trzeba to co miesiąc. No przykro mi, jej edukacja jest dla mnie ważna. Sama byłam kształcona w gównopodstawówce PRL i naprawdę uważam, że można ten czas lepiej wykorzystać.
Tak więc wiosna w pełni!