czwartek, 26 października 2017

poszpitalnie

Kacper ma ponoć dziwne, poskręcane żyły, więc decyzją lekarzy, wydaną w czerwcu, należało upewnić się, że nie jest i nie będzie to problemem w jego codziennym funkcjonowaniu. Czy nie jest - jeszcze nie wiem, dowiem się, kiedy jedyny (!) w szpitalu specjalista zrobi opis. Szpitalu wojewódzkim, dodam.
No nic, poczekamy.
Jednakowoż przy niejakiej okazji, trochę w związku z protestami młodych lekarzy, naszły mnie pewne refleksje...
Bo tak.
Kacperska diagnostyka miała obejmować jedno zdjęcie tomografem komputerowym po podaniu kontrastu. Dziecko, wobec nieprzyjemności związanych z podawaniem kontrastu, należało uśpić. Po wybudzeniu - słowa anestezjologa - dziecko jest gotowe do normalnego funkcjonowania po 6 godzinach. Przed badaniem dziecko musi być na czczo 6 godzin.
Przy okazji zrobiono Kacprowi badanie dna oka i, rzecz jasna, morfologię.
Na badania - i w ogóle przyjęcie do szpitala - zapisaliśmy się w czerwcu. Zapisano nas na poniedziałek, 23 października.
I teraz, uwaga, pobyt w szpitalu zakończył się w czwartek (dzisiaj), 26 października.
Na moje oko, całkiem rzecz jasna ignoranckie, to te szpitale są cholernie bogate.
Otóż bowiem, skoro od czerwca wiadomym było, że mamy przyjść, a badania CT są robione wyłącznie w poniedziałki, środy i piątki, nie było lepiej kazać nam przyjść we wtorek wieczorem? Wiadomo przecież, że w poniedziałek już badania nie będzie, bo nikt nam nie mówił, że mamy być na czczo a przyjęcie miało być do 11.
Już zrozumiem, że nie dało się tego ogarnąć ambulatoryjnie - choć jest to całkowicie to wykonania - ale nie można było z jednym noclegiem? Po co cyrk z trzema noclegami, obsługą sprzątaczek, pielęgniarek, niezwykle zajętych lekarzy? Przecież to też koszty bieżące funkcjonowania szpitala - woda, prąd, wyżywienie!
Gdzie gospodarność, pytam?
Rozumiem, mają nagłe przyjęcia, ale czemu badania, które mieli zaplanowane od czerwca, nie można było zrobić o 9, 10, 11 itd, a zrobiono dopiero o 15?
Wiem, są badania nieplanowe, pilne. Ale tyle, że od 8 do 15 nie można zrobić jednego, planowanego od 4 miesięcy? Samo badanie, z uśpieniem, podaniem kontrastu, wybudzeniem trwało około 40 minut, więc naprawdę można to było zaplanować...
Czemu lekarka prowadząca nie przekazała, że po badaniu o 21, po tych obowiązkowych 6 godzinach obserwacji, możemy wyjść do domu?
Musieliśmy na nią czekać do rana, żeby mogła powiedzieć coś, co już wiemy - że wyniki opisane będą nie wiadomo kiedy i możemy wyjść, bo nie ma sensu, żebyśmy siedzieli.
A co z dobrem pacjenta, który nawet w najlepszym szpitalu będzie się gorzej czuł, niż w domu i jest ryzyko, że złapie jakieś dodatkowe, mniej sympatyczne, cholerstwo odszpitalne?
Chodzi o te 18 zł, które za każdą noc wynajęcia super łóżka muszę zapłacić? Zapłaciłabym i 30, nawet bez wynajmowania, żeby tam nie siedzieć bezczynnie!

Zakładając, że połowa pacjentów siedzi tam tak samo bez sensu (a tak jest, bo z dwiema matkami rozmawiałam i obie miały identyczne sytuacje, jak nasza) i ich pobyt można skrócić o 2/3 - zakładam, że o tyle można zmniejszyć budżet na te koszty.

Ile wtedy znalazłoby się kasy na wynagrodzenia?

Tak na moje rozumowanie problemem nie jest brak środków, które idą na służbę zdrowia, problemem jest fatalne nimi gospodarowanie. FATALNE!

I nie jest to pierwszy przypadek, niewątpliwie, niestety także nieostatni, zetknięcia się z koszmarnym gospodarzeniem moimi pieniędzmi z podatków...

poniedziałek, 16 października 2017

idzie zim

- Mamo, a wiesz, że rankami są podmrozki? - powiedziała Iga, kiedy dreptaliśmy z dworca kolejowego na przystanek tramwajowy. Wróć, czworo z nas dreptało a Kacper jechał w wózku, trzymając mnie za rękę, bo tylko to ratowało nas przed wysłuchiwaniem jego jęków, że on chce "na nóźkach".
- Naprawdę, a co to są podmrozki?
- No, to znak, że idzie zima i rano jest zimno.

I wszystko jasne.

Podmrozki.

A w domu pies, szcza po kątach, ale tylko tych z kafelkami (kulturalny, nieprawdaż), dziś po raz pierwszy pozostawiony został sam sobie na godzin 8 i pół - a jest u nas od czwartku, czyli całe 3 doby.
Aby uczynić psu pobyt w domu lżejszym, mój małżonek posprzątał garaż, zastawił kotłownię, otworzyliśmy drzwi do holu i pies mógł kursować tu i ówdzie.
Co stanowi kluczowe stwierdzenie w powyższym zdaniu?
To, że mój mąż posprzątał garaż.
Garaż. Posprzątał.
Nie mogłam się doprosić tego sprzątnięcia od lat wielu, choć używałam przeróżnych argumentów. Mąż zdążył sobie kanciapę wybudować, gdzie trzyma większość śmieci przeniesionych właśnie z garażu, zrobiliśmy nową wylewkę, mamy już tylko jedno auto. I nic.
Musiała dopiero czarna suka się w domu pojawić, żeby mój mąż posprzątał dla niej garaż.
Demotywujące.
Nie mam wielkich szans na wiek około 4 miesięcy, czarną, lśniącą sierść z białym żabocikiem, ogon, że o durnym wyrazie mordy nie wspomnę.
Nie mam szans.

Tymczasem jednak wiosna przyszła w październiku, więc dzieci, pośród komarów, z psem i synem sąsiadów, biegały po dworze aż do kompletnego nastania ciemności. Coś na kształt dzieciństwa...

wtorek, 10 października 2017

co my tu mamy

Mamy tu 6-latkę, o której niebawem, 10-latkę w IV klasie i małego, chudego gamonia, który rozgadał się na dobre.
- A co to jest?
- To jest łyżka?
- Łyżka?
- Tak, łyżka.
- A po cio?
- Do jedzenia zupy.
- Dupy?
- Tak, zupy.
Dyskusje wyglądają właśnie tak. Bosko wyglądają!
Idziemy do dzieci, do źłobka! Chcem! Będe pać mamą! Sama! Obudziłam, nie ciem pać!
Chudy jest straszliwie, choć może na tle rówieśników tak tego nie widać, siatki centylowe wyglądają dramatycznie. Coś próbujemy zbadać, ale jakoś opornie idzie.
Za to, poza jego wagą i drobnym wzrostem i powtarzającymi się raz na jakiś czas dziwnymi zawrotami głowy, gość jest bardzo udany, naprawdę.
Wieczorem, kiedy już zje kolację (najpierw je w foteliku, potem traci zapał - sadzany jest na kolanach mamy, taty, siostry, z których nieustannie złazi i łazi dookoła, ale spróbuj zabrać kolację - ryk, bo on chce jeść) i wykąpie go Tata (wycieranie gościa to cały rytuał, na sam koniec podnosi nóżkę prawą, potem nóżkę lewą - do wytarcia, oznajmiając "jeście nóśki, malutkie, wycieć") a następnie zaniesie do pokoju i ubierze, Kacper kładzie się na łóżku razem ze mną i, przytulony ("ciem bajki!") - słucha. A bajki opowiadam ambitne. O kolejce, pociągu, autku i, zawsze, o małym chłopczyku. A potem stwierdza, że chce do łóżeczka, więc odkładam smarkacza, głaszczę po kudłatej główce i wychodzę.
Spać z nami nie potrafi, pobrany do wyra wierci się we wszystkie strony i choć wygląda, jakby chciał, naprawdę, to mu się nie udaje.
Co ma tę dobrą stronę, że przynajmniej mogę się wyspać...