środa, 10 czerwca 2015

z niebytu

Jakoś dawno mnie tu nie było. Zbyt dawno. Tyle się działo w życiu moich paprochowych skrzatów, a mnie nie składało się, aby zasiąść i to opisać.
A tu połowa czerwca niemalże, za chwilę koniec roku szkolnego, pierwsze świadectwo, pierwsze szkolne wakacje...
Działo się tak dużo, że w zasadzie nie wiem, od czego zacząć. Od referowania chyba nie wypada, może takie tam, dla upamiętnienia...

Dojeżdża K. z Igą pod miejsce docelowe, dzwoni telefon. Aby młoda nie przeszkadzała małżonek wychodzi z auta, zostawiając małą na chwilę w środku. Po skończonej rozmowie otwiera trollowi drzwi i słyszy:
- No nareszcie, ile mam czekać?! Przecież ja się tu zapocę, a to przecież niezdrowe!

Ostatnio Ninka wymieniła daty urodzin i imienin całej naszej bliższej rodziny. Jak? Skąd? Nie mam pojęcia.

Wieczorem czytałam im bajkę - najpierw dla Igi, bajkę o księżniczce. Oczywiście zażyczyła sobie następną. Ninka spytała, czy to ona może ją przeczytać - rzecz jasna, zgodziłam się. Smarkula przeczytała kilka stron drobnego druku, prawie się nie myląc, modulując głos, zaznaczając znaki interpunkcyjne. Przypomniałam sobie, jak rok temu wałkowaliśmy czytanki z Naszego elementarza a ona powolutku, słówko za słowem. Postęp ogromny! Ostatnio też wypożyczyła sobie książkę i w jeden wieczór przeczytała naprawdę spory jej fragment. Jeszcze nie rwie się sama do czytania, ale najwyraźniej sprawia jej to coraz większą frajdę.

Ninka toczyła spór z ojcem swem o aparacik nazębny. Gdzieś go odłożyła nie tam, gdzie trzeba, ojciec próbował wykazać dziecku, że o takie rzeczy należy szczególnie dbać, wywiązała się "drobna" różnica zdań. K. chciał Nince aparacik odebrać i wówczas do akcji wkroczyła Iga:
- Tato, nie możesz Nince zabierać aparaciku. To jest jej aparacik, rozumiesz? Nie możesz! I nie możesz na nią krzyczeć. Piąteczka?
I podeszła do K. z podniesioną łapką, ten mały skrzat, który nie może przekroczyć wagi 15 kg i przekroczyć wzrostu 1 metra...

A z pradziejów wspomnę tylko, że aktywnie spędzaliśmy większość naszych weekendów, jak zwykle.
Byliśmy w Zielonej Górze, u Cioci Agatki i Wujka Marcina - i rzecz jasna u Laurki, z opóźnieniem świętując jej urodziny. Pojechałyśmy, z moją Mamą, do jej domu rodzinnego, do Cioci Anieli, bo najbliższa okazja na spotkanie prędko się nie nadarzy. Świętowaliśmy z moimi rodzicami ich 45 rocznicę ślubu. Byliśmy nad Jeziorem Turawskim na spotkaniu rodzinnym rodziny mojego osobistego małżonka. Był też długi weekend majowy, w który zostaliśmy odwiedzeni i odwiedzaliśmy znajomych a potem czerwcowy, kiedy struta Iga dogorywała a niewzruszalna zdrowotnie Nina lekko się nudziła.
Było też odrabianie zajęć przez Ninę w szkole i egzamin z fortepianu - zdany na 5! Duma powinna mnie rozpierać, jednak uwaga Pani Profesor, że nie do końca jest z Niny zadowolona trochę ten entuzjazm zgasiła.
I tak zostały nam dwa weekendy, jedna wycieczka, jedno przedstawienie w przedszkolu i dzieci będą mogły odtrąbić WAKACJE! A my, troszeńkę, wraz z nimi...

1 komentarz: