czwartek, 18 czerwca 2015

klątwa



Zaczęło się przewidywalnie i niewinnie. Opryszczka. Ot, częsta dolegliwość, kiedy za oknem zimno, spokoju i wypoczynku niewiele a i o dietę odpowiednią trudno, skoro jeść się nie chce.
Następnie infekcja taka bardziej intymna. Miała przejść sama, ale nie chciała – pokonałam ją lekiem, niewskazanym w ciąży.
Następnie postanowiłam wyleczyć zęby. Tak niedelikatna lekarka potraktowała zęba, że nabawiłam się zapalenia dziąseł. Myślałam, że przejdzie – okazało się jednak, że pani dochtór tak mi powierciła w zębach, że w szpary dostają się tony jedzenia. Musiałam po każdym posiłku biegać z nitką dentystyczną, wyciągać zapasy, przy okazji drażnić dziąsła. Jeść normalnie nie było możliwości. Dopiero kilka dni temu ta sama prawie lekarka łaskawie problem naprawiła.
W końcu – padło na gardło i oskrzela. Zapalenie oskrzeli i ropne zapalenie gardła skończyło się antybiotykiem. Potem przyszedł katar, który spływał i powodował nieustający kaszel. Nocny. Ta infekcja spowodowała 2 tygodnie nieprzespanych normalnie nocy.
Potem zatruła się Iga. Nic strasznego, ale dwa-trzy dni mieliśmy wyłączone z funkcjonowania. Potem zatrułam się ja i K. Ja, szczęśliwie, część trucizny zwróciłam górą, więc po jednodniowym bólu żołądka temat zakończyłam, K. postanowił całość jednak przetrawić i trwało to o 2 dni dłużej niż u mnie.
Kiedy więc zakończył się ten okres, trwający od początku maja a zakończony w długi weekend czerwcowy, a w zasadzie kiedy dotrwaliśmy do połowy tygodnia po tymże długim weekendzie, pomyślałam – no, teraz już będzie dobrze. Na weekend mieliśmy piękne plany, w poniedziałek 15 czerwca Ninka miała zaplanowaną wycieczkę do Krasiejowa, potem niecałe dwa tygodnie – i wakacje. Wolne od jeżdżenia, wożenia, zajęć popołudniami. Piękna pogoda, dobre nastroje, oczekiwanie na trzeciego potwora.
Szło dobrze.
Idealnie!
Weekend udał się znakomicie, w poniedziałek Nina wyjechała. Jestem czarownicą i miałam jakieś dziwne, złe przeczucia – ale przecież to nie powód, żeby nie posyłać dziecka na wycieczkę! Sprawdzałam wiadomości z regionu Krasiejowa, doniesienia z autostrady, inne takie, nic się nie działo, więc przeczucia olałam.
Około 18.30 odebrałam od wychowawczyni Niny, Pani Ani, telefon. Powiedziała, że zdarzył się mały wypadek, Nina uderzyła się i boli ją nóżka. Rehabilitantka ją zbadała i twierdzi, że to raczej nie jest złamanie, ale Pani Ania uprzedza, gdybyśmy chcieli temat skonsultować u lekarza – żeby móc zareagować od razu po przyjeździe.
Nina nie mogła na bolącą nóżkę stanąć, do auta trzeba było ją zanieść. K., po obejrzeniu nóżki i po tym, jak Ninka odmówiła stanięcia na nóżkę, zabrał ją do szpitala.
O północy pojawił się opis zdjęcia RTG – złamanie nóżki. A dokładnie – dwukłykciowe złamanie nasady kości piszczelowej nogi prawej.
Gips udowodo-stopowy na 5 tygodni.
Dziś wynajęliśmy wózek inwalidzki.
Do szkoły dziecko już raczej nie pójdzie, szczęśliwie zostało półtora tygodnia zajęć, te najważniejsze informacje, wiedzę z tego roku, chyba już Nina posiadła.

K. kicha, smarka i kaszle. To jako wisienka na naszym zdrowotnym torcie. Iga od dwóch miesięcy ma katar i to NIE JEST alergia.

Z całej ekipy najzdrowszy jest młody,  bardzo głęboko w to wierzę i bardzo o tym marzę. Na pewno jest wielkim chłopakiem i ma ADHD.

Oczekuję, że to już koniec zdrowotnej klątwy i teraz już naprawdę nic więcej niedobrego się nie wydarzy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz