Zaczęło się przewidywalnie i niewinnie. Opryszczka. Ot,
częsta dolegliwość, kiedy za oknem zimno, spokoju i wypoczynku niewiele a i o
dietę odpowiednią trudno, skoro jeść się nie chce.
Następnie infekcja taka bardziej intymna. Miała przejść
sama, ale nie chciała – pokonałam ją lekiem, niewskazanym w ciąży.
Następnie postanowiłam wyleczyć zęby. Tak niedelikatna
lekarka potraktowała zęba, że nabawiłam się zapalenia dziąseł. Myślałam, że
przejdzie – okazało się jednak, że pani dochtór tak mi powierciła w zębach, że
w szpary dostają się tony jedzenia. Musiałam po każdym posiłku biegać z nitką
dentystyczną, wyciągać zapasy, przy okazji drażnić dziąsła. Jeść normalnie nie
było możliwości. Dopiero kilka dni temu ta sama prawie lekarka łaskawie problem naprawiła.
W końcu – padło na gardło i oskrzela. Zapalenie oskrzeli i
ropne zapalenie gardła skończyło się antybiotykiem. Potem przyszedł katar, który spływał i powodował nieustający kaszel. Nocny. Ta
infekcja spowodowała 2 tygodnie nieprzespanych normalnie nocy.
Potem zatruła się Iga. Nic strasznego, ale dwa-trzy dni
mieliśmy wyłączone z funkcjonowania. Potem zatrułam się ja i K. Ja,
szczęśliwie, część trucizny zwróciłam górą, więc po jednodniowym bólu żołądka
temat zakończyłam, K. postanowił całość jednak przetrawić i trwało to o 2 dni
dłużej niż u mnie.
Kiedy więc zakończył się ten okres, trwający od początku maja a zakończony w długi weekend czerwcowy, a w
zasadzie kiedy dotrwaliśmy do połowy tygodnia po tymże długim weekendzie, pomyślałam –
no, teraz już będzie dobrze. Na weekend mieliśmy piękne plany, w poniedziałek
15 czerwca Ninka miała zaplanowaną wycieczkę do Krasiejowa, potem niecałe dwa
tygodnie – i wakacje. Wolne od jeżdżenia, wożenia, zajęć popołudniami. Piękna
pogoda, dobre nastroje, oczekiwanie na trzeciego potwora.
Szło dobrze.
Idealnie!
Weekend udał się znakomicie, w poniedziałek Nina wyjechała.
Jestem czarownicą i miałam jakieś dziwne, złe przeczucia – ale przecież to nie
powód, żeby nie posyłać dziecka na wycieczkę! Sprawdzałam wiadomości z regionu
Krasiejowa, doniesienia z autostrady, inne takie, nic się nie działo, więc
przeczucia olałam.
Około 18.30 odebrałam od wychowawczyni Niny, Pani Ani,
telefon. Powiedziała, że zdarzył się mały wypadek, Nina uderzyła się i boli ją
nóżka. Rehabilitantka ją zbadała i twierdzi, że to raczej nie jest złamanie,
ale Pani Ania uprzedza, gdybyśmy chcieli temat skonsultować u lekarza – żeby
móc zareagować od razu po przyjeździe.
Nina nie mogła na bolącą nóżkę stanąć, do auta trzeba było
ją zanieść. K., po obejrzeniu nóżki i po tym, jak Ninka odmówiła stanięcia na
nóżkę, zabrał ją do szpitala.
O północy pojawił się opis zdjęcia RTG – złamanie nóżki. A
dokładnie – dwukłykciowe złamanie nasady kości piszczelowej nogi prawej.
Gips udowodo-stopowy na 5 tygodni.
Dziś wynajęliśmy wózek inwalidzki.
Do szkoły dziecko już raczej nie pójdzie, szczęśliwie
zostało półtora tygodnia zajęć, te najważniejsze informacje, wiedzę z tego
roku, chyba już Nina posiadła.
K. kicha, smarka i kaszle. To jako wisienka na naszym
zdrowotnym torcie. Iga od dwóch miesięcy ma katar i to NIE JEST alergia.
Z całej ekipy najzdrowszy jest młody, bardzo głęboko w to wierzę i bardzo o tym
marzę. Na pewno jest wielkim chłopakiem i ma ADHD.
Oczekuję, że to już koniec zdrowotnej klątwy i teraz już naprawdę nic więcej niedobrego się nie wydarzy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz