wtorek, 10 października 2017

co my tu mamy

Mamy tu 6-latkę, o której niebawem, 10-latkę w IV klasie i małego, chudego gamonia, który rozgadał się na dobre.
- A co to jest?
- To jest łyżka?
- Łyżka?
- Tak, łyżka.
- A po cio?
- Do jedzenia zupy.
- Dupy?
- Tak, zupy.
Dyskusje wyglądają właśnie tak. Bosko wyglądają!
Idziemy do dzieci, do źłobka! Chcem! Będe pać mamą! Sama! Obudziłam, nie ciem pać!
Chudy jest straszliwie, choć może na tle rówieśników tak tego nie widać, siatki centylowe wyglądają dramatycznie. Coś próbujemy zbadać, ale jakoś opornie idzie.
Za to, poza jego wagą i drobnym wzrostem i powtarzającymi się raz na jakiś czas dziwnymi zawrotami głowy, gość jest bardzo udany, naprawdę.
Wieczorem, kiedy już zje kolację (najpierw je w foteliku, potem traci zapał - sadzany jest na kolanach mamy, taty, siostry, z których nieustannie złazi i łazi dookoła, ale spróbuj zabrać kolację - ryk, bo on chce jeść) i wykąpie go Tata (wycieranie gościa to cały rytuał, na sam koniec podnosi nóżkę prawą, potem nóżkę lewą - do wytarcia, oznajmiając "jeście nóśki, malutkie, wycieć") a następnie zaniesie do pokoju i ubierze, Kacper kładzie się na łóżku razem ze mną i, przytulony ("ciem bajki!") - słucha. A bajki opowiadam ambitne. O kolejce, pociągu, autku i, zawsze, o małym chłopczyku. A potem stwierdza, że chce do łóżeczka, więc odkładam smarkacza, głaszczę po kudłatej główce i wychodzę.
Spać z nami nie potrafi, pobrany do wyra wierci się we wszystkie strony i choć wygląda, jakby chciał, naprawdę, to mu się nie udaje.
Co ma tę dobrą stronę, że przynajmniej mogę się wyspać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz