czwartek, 4 kwietnia 2019

kolacja z makrelą

Nasze kolacje... Z reguły siadamy do kolacji koło 19. Z reguły po nich następują ablucja. Często głównym tematem rozmów jest zwrot:
- Jedz....
Czasem coś sobie opowiadamy, o naszym dniu, o planach. Czasem się złościmy. K. krąży, podając jaśnie państwu a to wodę, a to sztućce, bo - wiadomo - kuchnię mają za plecami i jeszcze by się nadmiernie zmęczyli... Ja staram się towarzystwo dopilnować, żeby kolacja nie trwała godziny.
Dziś pogoda zatrzymała dzieci i K. na dworze, potem ćwiczenia Igi na klarnecie szły wyjątkowo opornie, więc kolacja się nam opóźniła. K. dopytał, czego towarzystwo pragnie do jedzenia, ale Iga przez swoją złość i histerię (z okazji tego, że klarnet musiała sama złożyć) nie miała, chyba, okazji wyrazić potrzeby.
Kiedy K. podał Idze kanapkę z makrelą, świeżo uspokojona Iga wybuchła na nowo.
- Ja nie chcę jeść makreli! Nie będę jeść kolacji!!!
Wysłałam ją myć się mając nadzieję, że kiedy zmyje brudek to i trochę złagodzi zdanie o makreli.
Niestety. Powróciła płacząca i szlochająca... Makrela nadal na nią patrzyła...
W końcu K. zabrał biedną rybkę, ale szloch nie ustawał.
Spytana, czemu dalej płacze, Iga odrzekła:
- Bo nie lubię mojego życia!

Dramat trwał. W końcu K. przytulił, rozśmieszył, zabrał makrelę i podał śledzia (łaskawie zaakceptowanego), Iga wreszcie zatrzymała rzęsiste łzy.

Wówczas, milczący dotąd Kacper, zżerający z kanapki wyłącznie łososia (chleb i biały ser zostawiając nietknięte), poinstruował siostrę:
- No, uspokoiłaś się już, to teraz jedz, bo inaczej dostaniesz w pupę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz