piątek, 17 czerwca 2016

chaos

Rok szkolny zbliża się ku końcowi, przynosząc co i rusz nowe ciekawostki.
Nina zgubiła worek z ciuchami na WF, wobec czego na jednych z zajęć nie miała w czym ćwiczyć. Bała się nam powiedzieć, bo na pewno byśmy byli źli. W końcu powiedziała Babci, ta nam. No i byliśmy wściekli, bo przy okazji zgubiła zażabiste buty sportowe. Nina jednak znalazła swój worek. Czy muszę dodawać, że moja żądza mordu wcale nie zmalała?
Nina w konkursie pianistycznym, wewnątrzszkolnym, zajęła 3 miejsce. Co, biorąc pod uwagę, że kilka dni wcześniej nie znała zbyt dobrze wszystkich utworów, było nie lada osiągnięciem.
Na egzaminie dostała piątkę, choć po egzaminie znów usłyszałam od nauczycielki, że trzeba będzie ją przenieść na inny instrument, że to ocena na wyrost, że źle grała, bo nierówno, myliła się itd. To po czorta tą piątkę dawała?!?
Mam poczucie życia w chaosie. Braku kontroli nad czymkolwiek i kimkolwiek. Realizuję fuchy, co wprawdzie wspomaga nasz nienasycony budżet, ale też powoduje nieustającą sraczkę organizacyjną. O tej godzinie przyjeżdża Babcia, a tu trzeba Igę odebrać, Ty ją zaprowadź, ja wezmę młodego, tu trzeba podjechać, tam zadzwonić, tu przewieźć, ja poćwiczę z Niną, idź na spacer, co kupić, młodemu zupkę ugotować, prezent bo przyjeżdża, zapłacić za angielski, promocja w sprawie tańców Igi, zapłacone za polisę, zanieś do banku, impreza - co kupić, spotkanie, szkolenie, wysłać, polecony, zadzwonić, dopytać, pozwać, zareklamować, opierdzielić...
Godziny zamieniają się w dni, dni w tygodnie. Tygodnie zamieniają się w miesiące i tak jakoś leci. Przy czym słowo "jakoś" jest tu chyba mocno nasycone treścią. Nie ogarniam. Nie nadążam. Nie nastarczam. Bo dzieci, bo dom, bo praca, bo znajomi, bo rodzina, bo...
Ale tak, czuję, że żyję. Nie zastanawiam się wprawdzie zbytnio JAK żyję, bo nie mam na to siły, głównie siły, ale życie to jest mocno wypełnione treścią. To chyba dobrze. Zawsze w takich chwilach przypomina mi się Yosarian z Paragrafu 22, który w celu przedłużenia sobie życia leżał i się wpatrywał w sufit. Taka nuda pozwalała mu odnosić wrażenie, że życie płynie wolno, wolniutko.

Niewyspanie - bo wróciłam do spania z młodym w jednym pokoju, liczę cały czas, że może jeszcze to karmienie wróci do nas - nie maleje. Dochodzi końcoworoczna bieganina. Kwiatki, laurki, prezentacje, stroje, zdjęcia, zajęcia, podziękowania. Plus wyjazd, który sobie zaplanowaliśmy rozsądnie na sobotę tuż po końcu roku - noclegi, zakupy, dokumenty, pieniądze.
Lekarze.
Spotkania ze znajomymi.
Prezenty.
Praca.

I potem tak sobie siedzę, patrzę przed siebie i mam klasyczny NOTHING BOX.
Jeśli ktoś kiedyś powie, że przecież urlop macierzyński to sielanka i odpoczynek to wezmę i mu lutnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz