Gówniarz mnie odstawił. Działo się to stopniowo, najpierw
coraz mniej ja go karmiłam, potem i on coraz rzadziej oczekiwał. W
końcu, kilka dni temu, po prostu odmówił współpracy. Jeszcze przez chwilę, parę
dni wstecz, udawało się go oszukać – dawałam mu łyczka mleka uprzednio
odciągniętego i przystawiałam. Ssał, ale niezbyt chętnie i bez przekonania.
Jeszcze i w nocy się udawało, ale coraz mniej i coraz rzadziej.
Smutno mi trochę, bo nie tak chciałam. Przecież jedziemy na
wakacje, będziemy razem dużo, często i blisko. Jest możliwość karmienia go, to jest dobre –
dla niego, dla mnie, wygodne.
Przyczyn końca jest wiele. Zaczęło się od straszenia pediatry,
kiedy zakończył półrocze a nie chciał jeść nic nowego – że nabawi się anemii. Przerażona wizją
szprycowania go żelazem zaczęliśmy w niego wmuszać nowe potrawy, przestawienie
na dwa posiłki dziennie nastąpiło szybko, chyba za szybko.
Potem pojawiła się kwestia mojej fuchy. Ubzdurałam sobie, że
muszę go nauczyć jak przetrwać te kilka godzin, kiedy mnie nie ma, że odciągane
i pite z butelki mleko go zniechęci do ssania, że już lepiej, żeby w tym czasie
po prostu nie pił mleka a jadł co innego. No i po miesiącu-półtora w zasadzie nauczył się wcale nie pić mleka w ciągu dnia.
Umyśliłam sobie, że mleko go nie nasyci, nie naje się, tylko
napije. A jeśli się nawet naje to od tego nie przybierze na wadze (a na siatce
jest niziutko, niziuteńko), nie będzie chciał też jeść obcego i tym bardziej
nie utyje.
A jak doszły nocki, które powodowały, że nie byłam w stanie
funkcjonować – bo ciągle byłam budzona i przywoływana do karmienia – i K.
ulitował się, spał obok niego, a potem w pokoju obok, a budzącego się Kacpra
poił wodą – nastąpił kres.
Się obraził Kacperek na mamę i ją odstawił.
Ponoć posiadał też wędzidełko, które go z lekka blokowało –
co zostało wczoraj usunięte. Nie bez oporów ze strony Kacpra, i to wielkich i
wrzaskliwych. Czy to był powód główny? Nie sądzę, choć ponoć mogło mu to
wadzić. Czy usunięcie przeszkody coś zmieni – też nie sądzę, chociaż kto wie…?
Smutno mi. No, nie trochę a bardzo. Jest we mnie mała,
malutka nadzieja, że coś może jeszcze z tego będzie, że może jednak….? Ale mała
to nadzieja.
Póki co odciągam dla niego mleczko, wiele go nie ma, ale
choć trochę. Wiem, że warto, że potrzebuje, że to zdrowsze niż proszek. Ale jak
długo będę walczyć – nie wiem. Dużo zależy od przyszłości – pracy i jej trybu,
ilości stresu, który mnie w związku z pracą czeka, nastawienia Kacpra,
nastawienia otoczenia, i czort wie, czego jeszcze.
Ech… No wiem, wiem, powtarzam sobie, że i tak wykarmiłam te
moje dzieci, że ten zdrowy start mają i sporo dostały. Ale cóż to za
pocieszenie, skoro mogłabym karmić dalej?
No taka głupia byłam, że aż się nadziwić nie mogę. Po raz
kolejny przekonuję się, że powinnam słuchać intuicji a nie lekarzy. Nie
kombinować, tylko karmić. Postawić na matkę naturę – skoro nie chce gość jeść,
to nie, nie będę go zmuszać. Skoro potrzebuje jeść w nocy – niech je. Skoro
chce się przytulać – niech się tuli. Co mi to przeszkadzało (poza koszmarnym,
potwornym przemęczeniem, oczywiście)?
No nic, czasu nie cofnę, głupiam i tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz