wtorek, 14 czerwca 2016

koniec karmienia

Gówniarz mnie odstawił. Działo się to stopniowo, najpierw coraz mniej ja go karmiłam, potem i on coraz rzadziej oczekiwał. W końcu, kilka dni temu, po prostu odmówił współpracy. Jeszcze przez chwilę, parę dni wstecz, udawało się go oszukać – dawałam mu łyczka mleka uprzednio odciągniętego i przystawiałam. Ssał, ale niezbyt chętnie i bez przekonania. Jeszcze i w nocy się udawało, ale coraz mniej i coraz rzadziej.
Smutno mi trochę, bo nie tak chciałam. Przecież jedziemy na wakacje, będziemy razem dużo, często i blisko. Jest możliwość karmienia go, to jest dobre – dla niego, dla mnie, wygodne.
Przyczyn końca jest wiele. Zaczęło się od straszenia pediatry, kiedy zakończył półrocze a nie chciał jeść nic nowego – że nabawi się anemii. Przerażona wizją szprycowania go żelazem zaczęliśmy w niego wmuszać nowe potrawy, przestawienie na dwa posiłki dziennie nastąpiło szybko, chyba za szybko.
Potem pojawiła się kwestia mojej fuchy. Ubzdurałam sobie, że muszę go nauczyć jak przetrwać te kilka godzin, kiedy mnie nie ma, że odciągane i pite z butelki mleko go zniechęci do ssania, że już lepiej, żeby w tym czasie po prostu nie pił mleka a jadł co innego. No i po miesiącu-półtora w zasadzie nauczył się wcale nie pić mleka w ciągu dnia.
Umyśliłam sobie, że mleko go nie nasyci, nie naje się, tylko napije. A jeśli się nawet naje to od tego nie przybierze na wadze (a na siatce jest niziutko, niziuteńko), nie będzie chciał też jeść obcego i tym bardziej nie utyje.
A jak doszły nocki, które powodowały, że nie byłam w stanie funkcjonować – bo ciągle byłam budzona i przywoływana do karmienia – i K. ulitował się, spał obok niego, a potem w pokoju obok, a budzącego się Kacpra poił wodą – nastąpił kres.
Się obraził Kacperek na mamę i ją odstawił.
Ponoć posiadał też wędzidełko, które go z lekka blokowało – co zostało wczoraj usunięte. Nie bez oporów ze strony Kacpra, i to wielkich i wrzaskliwych. Czy to był powód główny? Nie sądzę, choć ponoć mogło mu to wadzić. Czy usunięcie przeszkody coś zmieni – też nie sądzę, chociaż kto wie…?
Smutno mi. No, nie trochę a bardzo. Jest we mnie mała, malutka nadzieja, że coś może jeszcze z tego będzie, że może jednak….? Ale mała to nadzieja.
Póki co odciągam dla niego mleczko, wiele go nie ma, ale choć trochę. Wiem, że warto, że potrzebuje, że to zdrowsze niż proszek. Ale jak długo będę walczyć – nie wiem. Dużo zależy od przyszłości – pracy i jej trybu, ilości stresu, który mnie w związku z pracą czeka, nastawienia Kacpra, nastawienia otoczenia, i czort wie, czego jeszcze.
Ech… No wiem, wiem, powtarzam sobie, że i tak wykarmiłam te moje dzieci, że ten zdrowy start mają i sporo dostały. Ale cóż to za pocieszenie, skoro mogłabym karmić dalej?
No taka głupia byłam, że aż się nadziwić nie mogę. Po raz kolejny przekonuję się, że powinnam słuchać intuicji a nie lekarzy. Nie kombinować, tylko karmić. Postawić na matkę naturę – skoro nie chce gość jeść, to nie, nie będę go zmuszać. Skoro potrzebuje jeść w nocy – niech je. Skoro chce się przytulać – niech się tuli. Co mi to przeszkadzało (poza koszmarnym, potwornym przemęczeniem, oczywiście)?

No nic, czasu nie cofnę, głupiam i tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz