sobota, 20 sierpnia 2016

Kacproroczniak

Moje trzecie dziecko, syn mój, właśnie skończył pierwszy rok życia.
Zapewne byłabym w większej depresji, gdybym właśnie postawiła kropkę po zdaniu, że moje trzecie dziecko ukończyło osiemnasty rok życia, niemniej jednak świadomość, że to ostatnie moje niemowlę jakoś mnie lekko zasmuca.
Troszeńkę w nawiązaniu do krótkiej charakterystyki mych córek, spieszę donieść, iż Kacper swoją żywotnością i ruchliwością nie dorasta Idze do pięt. Być może, gdyby nie to cholerne wędzidełko – jadłby więcej, rósł szybciej i miał więcej sił na przemieszczanie się. Skoro jednak teraz nadrabia a ja dalej sobie przy nim „odpoczywam” (tak, tak, cudzysłów, odpoczynek przy takim dziecku to oksymoron) – to jednak nie to. Jest jednak dużo bardziej ruchliwy aniżeli była Nina, która z kolei z zajęć ruchowych najbardziej ceniła przewracanie stron w książeczkach.
Kacper lubi się ruszać, i owszem, unieruchomiony szybko się nudzi i złości. Jednak wystarczy dać mu zabawkę, coś pokazać – złość mija a gość dalej sobie spokojnie przeżywa przejażdżkę czy posiedzi w krzesełku.
Chodzić – chodzi, ale przy meblach, dwa razy zdarzyło się, że kilka sekund postał, to wszystko. Sam nawet nie próbuje, choć kilka razy chwilę się zastanawiał, czy się „puścić”, ale jednak spękał i klapnął na ziemię. Ewentualnie może się przejść, trzymany za rączki, ale i za tym nie przepada.
Uwielbia książeczki, ogląda je sam (po uprzednim wywaleniu wszystkich na ziemię z półek) ale chętniej jednak z kimś. Przygląda się opisywanym i narysowanym przedmiotom i istotom ze skupieniem, wyrywa książkę osobie ją trzymającej, ogląda to samo sam, tam i nazad, najczęściej do góry nogami. Podaje książeczkę, jakby mówiąc „czytaj, opowiadaj”, przez chwilę śledzi to, co jest mu pokazywane, po czym chwyta kolejną książeczkę – i podaje. Po chwili rzuca jednak ze wzgardą zabawką i pędzi dalej.
Najbardziej lubi zabawy i gry zespołowe. Typu – puść mi jeżdżące autko a ja je podniosę do góry. Wtedy puść jeszcze raz. Albo – tu jest piłka, podnoszę ją i puszczam, a Ty ją turlaj do mnie, gdziekolwiek upadnie.
Jak każde me dziecko uwielbia huśtanie się. Nie wiem, co dzieci w tym widzą, ale serio – nie znam dziecka, które nie lubi huśtawek. Musimy trzecią dorobić chyba na ogrodzie, bo kłótnie już są.
Jak każde me dziecko nie znosi ułożonej z kubeczków wieży. Przybędzie z najdalszego zakątka domu i zburzy, byle tylko kubeczki nie stały jeden na drugim. Nie znam przyczyny. Ostatnio zaś nauczył się wkładać i wyciągać kubeczki, jeszcze nie układać w wieże, ale zaczęły służyć do czegoś więcej niż robienia za bałagan.
W ogóle porządek jest mu obcy. Zabawki, te nie używane, nie mogą leżeć w pudełku, należy je jak najszybciej powyrzucać. Nic to, że żadną z nich nie będzie się bawił, może jedną grzechotką pogrzechocze, wyrzucić należy. Klocki – natychmiast won z pudła! Rozrzucamy, rozrzucamy! Książeczki, leżące koło krzesełka do karmienia – na ziemię. Z szuflad u Igi w pokoju – na ziemię.
Nie ma jednak młody instynktów eksploratora. Korytarz, prowadzący do mojego pokoju i do łazienki nie jest niczym zastawiony, a jednak nie pcha się tam wcale. Taras, często dostępny – nie odkryty. Nawet spiżarnia nie bardzo odwiedzana.
Choć tu muszę przyznać – powiedziałam mu kilka razy, że nie wolno, i chyba w końcu zajarzył. W tym zakresie Kacper się bardziej słucha, aniżeli robiła to Iga, choć dużo słabiej mu idzie niż szło Nince. Nie dociera do niego, że gniazdek dotykać nie wolno, lezie tam, jakby go przyciągało. Podobnie rzecz się ma z listwami przypodłogowymi, które wprost uwielbia od ściany odciągać i z lubością wsłuchiwać się, kiedy stukają wracając na swoje miejsce. Listwę przy zmywarce, na początku jego poczynań ledwo odstającą, można spokojnie podnieść do góry, tak ładnie podziałał.
W ogóle Kacper lubi dźwięk, niestety każdy, nie tylko subtelny. Mają dziewczyny (nieużywane, rzecz jasna, do niedawna) kubeczki porcelanowe z IKEA. Swoją drogą, cóż to jest za porcelana, skoro jeszcze nie zmieniła formy na potłuczoną…. Kacper uwielbia wprost podnosić kubeczki wysoko, wysoko, i – przepraszam za dosłowność – jeb nimi o ziemię. I testuje, która głośniej walnie. Po takich 5 minutach łeb mi pęka, więc wołam syna mego do innych zajęć.
A tu pianinko, kurza jego dupa, z 4 melodiami, które znam od 8 lat. A ten w kółko wygrywa je, po kolei. Przesłucha jedną, jedzie następną.
Szczęśliwie lepiej rzecz się ma z pianinem, do którego ledwo sięga i przez to zabawa jest mocno utrudniona i męcząca. Mimo to często się zdarza, że Kacper raczkuje sobie do pianina, którego celowo nie zamykam, wspina się, uderzy w trzy klawisze i zadowolony odwraca się do mnie  z uśmiechem. Czeka na oklaski, wiadomo.
Bić brawo potrafi koncertowo, robić papa także, nawet już chyba ustalił, kiedy machać łapką należy. Bo kiedy widzi samolot i ten już jest daleko, że ledwo go widać – macha i nawet coś jakby papa powie.
Kiedy ktoś wychodzi z pokoju – byle nie ja – też zamacha. Kiedy ja wychodzę z reguły włącza syrenę alarmową. Podobnie kiedy wracam. Bo to taki dramat…
Rozpoznaje już sporo, i przedmiotów i słów, poproszony o pokazanie zwierzątek zazwyczaj trafia bez pudła w kotki, pieski, krowy. Rozpoznaje te swoje książeczkowe stwory, sięga po ulubione, ogląda, gada po swojemu a potem szuka kolejnych znajomków. Telewizją, bo włączyłam mu raz, na próbę, przestaje się interesować po jakichś 30 sekundach, więc nawet nie próbuję zmieniać jego niechęci do szklanego ekranu.
Z mówieniem idzie mu ostatnio coraz lepiej. Koncertowo opanował słowo „da”. Dając mi zabawkę mówi „da”, chcąc jeść woła „da!”, wzięty na ręce pokazuje rzecz, którą chce (natychmiast) dostać do łapki i woła „da”. Pokazując na lampę mówi coś jakby „pampa” i mówi „papa”. Pokazując na swojego protoplastę mówi „tata”. Na mnie mama nie mówi i używa tego zwrotu tylko wtedy, gdy mu źle i chce czegoś ode mnie wyjątkowo pilnie i gwałtownie.
A też nieczęsto tak jest. To gość generalnie zadowolony z życia i spokojny. Sporo się uśmiecha, kilka rzeczy go bawi. Jak choćby wąchanie stópek i robienie „błe” albo zabawa w „warzyła sroczka kaszkę”. Łaskotanie, podnoszenie, ściganie.  Albo a ku ku. I wszystkie zabawy, które oznaczają interakcję z nami, dorosłymi, czy też z siostrami, które uwielbia nad życie.
Jeśli zaś chodzi o parametry – to słabo, słabiutko. Kacper waży niewiele ponad 8 kg a wedle wagi lekarza jeszcze mniej, bo 7,9. Mierzy – wedle mojej miary, opartej o zasięg jego głowy vs. stół – jakieś 75 cm. Nie tylko nie potroił, ale nawet nie podwoił swojej wagi urodzeniowej na roczek. Trochę się tym martwię, ale tylko trochę. Bo skoro rozwija się prawidłowo, nie choruje – czemu mam się martwić? Niewątpliwie sporo stracił przez to wędzidełko, bo jestem przekonana, że to była przyczyna wielu problemów. Teraz je dużo, naprawdę sporo. Przykładowy jadłospis jegomościa: śniadanie to owsianka z 4-5 łyżek stołowych i całego banana, potem zupka, gęsta i warzywna z żółtkiem (białka nie trawi, pluje i wyczuje wszędzie). Na obiad sztuka mięsa, kasza, np. kuskus, i pomidor, cały! Podwieczorek to jogurt naturalny (tak z 3/4 opakowania) z jagodami a na kolację kaszka z jabłkiem. Plus karmienie moje, dwa do trzech razy na dobę, czasem czterech. Jak na moje oko to porządna porcja wyżywienia. Najważniejsze, co mnie bardzo cieszy i napawa dumą to to, że udało mi się w zasadzie uniknąć karmienia go zwykłym, białym cukrem. Cukier dostaje w owocach i uważam, że mu wystarczy. Kaszki, które dostaje na kolację, są pozbawione cukru i cukropodobnych dodatków, pozostałe posiłki cukru po prostu nie mają. Może i przez to jest takim chuchrem?
Być może zresztą nadrabia, częściowo, a może i nie, ale z drugiej strony – Iga też miała taki sam czas w swoim życiu, a potem dostała przyspieszenia i obecnie nie widać po niej tego, że była chudzinką. Mam jeszcze sprawdzić, na zalecenie lekarza, czy chudzinkowatość nie ma podłoża zdrowotnego – w co wątpię, patrząc na jego stan zdrowia, ruchliwość i świetny rozwój, ale oczywiście sprawdzę.
Ostatecznie, czy każde dziecko musi być żarłoczkiem i wielkoludem?
Natomiast każde musi (powinno!) być szczęśliwe, a patrząc na Kacpra mam nieodparte wrażenie, że tak właśnie w jego przypadku jest.
I tak bym sobie – a przede wszystkim Kacprowi – życzyła, żeby to szczęście to nie tylko na roczek miał, ale przez całe swoje, oby jak najdłuższe, życie!
Sto lat, synu!


4 komentarze:

  1. O bobrze, a u nas eksploracja chaty pełna gęba. Tylko ruszy na tych swoich tłustych nóżkach. I zaczynamy. Buty Blanki z szafki aut. Nasze buty z szafy na glebę. Potem nadchodzi czas na kuchnię. Wszystko z szuflady won na glebę. Jak się uda znaleźć niezabezpieczone szafki to i cukier i mąką i olej...I można uciekać przed matką x blenderem ciagnietym za kabel. A potem kubeczki z szafek kargo. A potem czas na macanke- podchodzi do brzegu stolu/blatu i rączka bada, co tam się da złapać i zwalić na glebę. Porem czas na ich pokój. I znow. Ubrania w szafce, no proszę was, jak to!
    No co za troll się trafil. No i te gniazdka, kocha je miłością szaloną. ..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas się zaczyna, tak to widzę. Jeszcze gość nie chodzi, więc też może i przez to taki nieeksplorujący.
      Ale takiego demona to ja Ci serdecznie... Zazdroszczę :))) Mogę sobie tylko wyobrazić skalę zniszczeń ;)

      Usuń
    2. Na pewno?
      Wczoraj wyjął z szafki kakao i obsypal się nim od stóp po czubek głowy. I jeszcze cała chatę bo kiedy się zorientowal ze chcemy mu zabrać to się rzucił do ucieczki...Murzynek bambo...

      Usuń
    3. Na pewno?
      Wczoraj wyjął z szafki kakao i obsypal się nim od stóp po czubek głowy. I jeszcze cała chatę bo kiedy się zorientowal ze chcemy mu zabrać to się rzucił do ucieczki...Murzynek bambo...

      Usuń