Pamięć mi podpowiada, że w ubiegłym roku walczyliśmy z
zarazą w marcu. I nie to, że na początku czy końcu, cały marzec był pod znakiem
chusteczki i termometru.
W tym roku zaraz przylazła wcześniej. Zainfekowani byli lub
są, jak rzadko, dziadkowie, i to z obu stron i to prawie w komplecie. Moja Mama
się chwilowo trzyma, ale ona ma swoje inne atrakcje dodatkowe, więc uczciwie
postąpiła zaraza, że jej odpuściła.
Ale i u nas co i rusz coś. Długi weekend z królami, 6-8
stycznia, przeleżałam z niespotykaną, jak na mnie w ostatnich latach, gorączką.
A i później, cały tydzień, aż do 13 stycznia, w domu siedziałam. Może nie tyle,
że umierałam, ale czułam się jak pod walcem przeciągnięta. Na dwa dni w domu
ostał się Kacper, ale dzielnie zwalczył zarazę i dalej się żłobkuje od tego
momentu, bez przeszkód. A kolejny tydzień – w czwartek i piątek, 19-20
stycznia, to moje domowe pracowanie z Igą i Niną, bo jedna miała gorączkę a
drugą głowa bolała. I tak dotrwaliśmy do właśnie zakończonego weekendu Babć i
Dziadków, grając z Niną w kotka i myszkę – boli głowa, ale już nie boli, no
może troszkę, przestała godzinę temu, nie, kiedy była w toalecie, właściwie to
jednak jeszcze trochę boli, ale teraz to już nie…
Wiara w prawdomówność dziecka po takich tekstach lekko
siada, nieprawdaż.
Ostatecznie nie odmówiłam dziecku i poszła w sobotę ostatnią – najpierw na
urodziny kolegi do aquaparku a następnie
nocować u koleżanki. Mama koleżanki wprawdzie poinformowała, że Ninka miała
lekki stan podgorączkowy, ale dopiero po fakcie, kiedy Nina wróciła do domu. I
wtedy biedne dziecko na nowo głowa rozbolała. Naprawdę, ona nie kłamie! Ale
naprawdę, naprawdę, mamo czemu mi nie wierzysz??
No i w efekcie Iga i Kacper, z katarem i kaszlem, poszli
karnie w poniedziałek do placówek a z obolałą Niną zostałam w domu.
Do Babć i Dziadków nie wybyliśmy, przekładając świętowanie
na zbliżający się weekend. Powodów było kilka, głównie planowane imprezy Niny i
jej zajęcia na Uniwersytecie Dzieci oraz to, że w ten weekend 28-29 i tak do
Opola jedziemy (albowiem w planach mam zmęczyć studentów po raz ostatni). A
okazało się, że i tak wyjazd raczej by się nie udał, skoro Babcie i Dziadkowie
pochorowani lub tuż po chorobie.
I tak zleciał nam prawie cały styczeń. W międzyczasie zdążył
nam się popsuć piec, zaplanowaliśmy wyjazd z małżonkiem mym, bez dzieci, co z
dziwnych powodów raduje mnie nieopisanie, próbujemy ogarnąć logistycznie dzień
po dniu a przy okazji nie utonąć w śmieciach.
Ninka ćwiczy, kiedy głowa ją nie boli, lekcje dzielnie
odrabia w szkole i nie jest to dla niej przeszkodą w uzyskiwaniu dobrych ocen,
większość wypowiedzi zaczyna od „Mama, a wiesz, co Wiki powiedziała?”, złości
się na siostrę a potem przytula i bawi wedle jej zasad, rośnie i rośnie, je jak
smok wawelski, coraz ładniej się wysławia, coraz więcej czyta, nadal nie można
jej zwrócić uwagi i histeryzuje, kiedy coś jej nie wyjdzie.
Iga zmienia się jak kameleon w zależności od natężenia jej
wyspania i zdrowia. Kilka dni przed infekcją (która polegała na 1 dniu z
podwyższoną gorączką i kaszlu, który zanikająco, ale trwa do dziś) była zła jak
osa. Wszystko na nie, ciągłe fochy, mina pod tytułem „bez kija nie podchodź”.
Wrrr… Myślałam, że będę gryźć ją a ona mnie. Potem, w wyniku choroby, została w
domu, wyspała się, odreagowała – i wróciła jako mała, kochana iskierka. Nie to,
żeby bez przerw. Ale jest coraz lepiej, im więcej cierpliwości się jej okazuje,
tym słodszą jest dziewczynką. Opowiada pięknie, co jej się przydarzyło, co
obserwuje wokół i jakie ma plany – a bo koleżanka ma przyjść nocować, bo na
wakacje będzie się wysypiała a z Babcią na narty pojedzie.
I złośliwa jest, wprost niewiarygodnie. Otóż dziewczyny
trochę uzbierały a trochę dostały pieniążka, za którego nabyły zestaw LEGO.
Składały, bawiły się, piękna sprawa. W zestawie był mały lisek, którego Nina
wzięła do szkoły – wbrew logice i naszym prośbom, aby małych elementów do
szkoły nie nosiła, bo zgubi. Zgubiła. Tak ją to rozstroiło, że samo słowo LIS
powodowało u niej atak histerii – płacz, wrzask, wykrzywiona buzia, zatykanie
uszu, kucanie lub odwracanie się od przeciwnika. Reakcja mocno przesadzona, ale
Ninka tak właśnie ma. I co zrobiła Iga? Jadąc autem woła do Niny:
- Patrz, patrz, Nina! Patrz tam!!
- Nie widzę, co tam jest? – pyta Nina.
- O już nic… - odpowiada Iga – wydawało mi się, że
widziałam, jak lis tamtędy przechodzi.
Nie muszę chyba wyjaśniać, jaka była reakcja Niny?
A Kacperek, nasz chuderlawy ekspert od zdrowia (swoją drogą
nadal nie mam pojęcia, jak on to robi – bo żłobek, choćby był najczystszym i
najbardziej zadbanym miejscem na świecie, i tak będzie siedliskiem zarazy, bo
przynoszą ją po prostu inne dzieci czy nauczyciele; gościa to kompletnie nie
rusza, on po prostu nie choruje)? Ukończył niedawno roczek i 5 miesięcy,
dzielnie zmierza do półtora roczku. Łazi coraz sprawniej, zdarzy się mu
podbiec. Charakterek ma, bo weź mu czegoś nie daj albo zabierz… Przytula się
tak słodko i tak często, jak tylko to możliwe. Lubi siedzieć na kolanach i
oglądać książeczki – w kółko te same. Z czasem ogląda każdą z nich coraz dłużej,
pokazuje paluchem i czeka, aż objaśnię, co zacz. Wrzuca klocki do sortera a
LEGO do pudełka, bawi się lwem, tygrysem i krokodylem (który musi zjeść
klockową rybkę), wozi ich autem – kiedy je poustawiam na tym aucie i burzy
wszelkie konstrukcje, które zbuduję. Wymyślił wchodzenie na stołek i nosi go z
miejsca na miejsce, najchętniej pod lodówkę, gdzie bawi się magnesami. W
telefonie domaga się piosenki Formacji Nieżywych Schabuff „DA DA DA”, mówiąc
„da da mmlala” i kołysząc się na boki,
albo woła „LE” i języczek pokazuje – mówiąc LEW, kiedy chce obejrzeć
TELETUBISIE, MIŚ I LEW. Gada umiarkowanie – postępów zbytnio nie widzę. Mama,
Tatou, DA, i tyle. Jego mama znaczy też jeść (am am) i smoczek, tata to
traktor, kotek czy ciastko. Woła śmiesznie WYŚ, kiedy chce wyjść z krzesełka do
karmienia no i woła swoje siostry: NANA i AGA. A one przybiegają, bawią się z
nim, całują i ściskają, aż do granic bezpieczeństwa. Częściej jednak Kacper
spędza czas z nami niż z siostrami, bo dziewczyny po prostu szybko się młodym
nudzą.
Iga i Kacper mieli swoje bale karnawałowe. Igunia, ze swojej
kolekcji, wybrała sukienkę księżniczki, koronę i rękawiczki. Kacper został
przemianowany na małego Bezlebuba. Ninki bal dopiero przed nią…
Co poza tym? Niewiele, chyba. Pracujemy z K. na wysokich
obrotach, próbując jakoś to wszystko ze sobą poskładać, niedosypiając (głównie
K.) i kombinując, jak wszystkie tematy ugryźć skutecznie (raczej ja). Czekamy
na ferie, na które Ninka pojedzie z Wiki, Iga z Babcią a Kacper, najbardziej pokrzywdzony,
zostanie z nami i będzie łaził do żłobka. A w drugim tygodniu już w pełnym
zestawie pojedziemy do Czech i odetchniemy od tej naszej codzienności. Która
jest wspaniała, naprawdę, tylko mocno męcząca.
A smog za oknem skutecznie zniechęca do realizacji sankowych
planów…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz