wtorek, 24 stycznia 2017

Styczniowe atrakcje

Pamięć mi podpowiada, że w ubiegłym roku walczyliśmy z zarazą w marcu. I nie to, że na początku czy końcu, cały marzec był pod znakiem chusteczki i termometru.
W tym roku zaraz przylazła wcześniej. Zainfekowani byli lub są, jak rzadko, dziadkowie, i to z obu stron i to prawie w komplecie. Moja Mama się chwilowo trzyma, ale ona ma swoje inne atrakcje dodatkowe, więc uczciwie postąpiła zaraza, że jej odpuściła.
Ale i u nas co i rusz coś. Długi weekend z królami, 6-8 stycznia, przeleżałam z niespotykaną, jak na mnie w ostatnich latach, gorączką. A i później, cały tydzień, aż do 13 stycznia, w domu siedziałam. Może nie tyle, że umierałam, ale czułam się jak pod walcem przeciągnięta. Na dwa dni w domu ostał się Kacper, ale dzielnie zwalczył zarazę i dalej się żłobkuje od tego momentu, bez przeszkód. A kolejny tydzień – w czwartek i piątek, 19-20 stycznia, to moje domowe pracowanie z Igą i Niną, bo jedna miała gorączkę a drugą głowa bolała. I tak dotrwaliśmy do właśnie zakończonego weekendu Babć i Dziadków, grając z Niną w kotka i myszkę – boli głowa, ale już nie boli, no może troszkę, przestała godzinę temu, nie, kiedy była w toalecie, właściwie to jednak jeszcze trochę boli, ale teraz to już nie…
Wiara w prawdomówność dziecka po takich tekstach lekko siada, nieprawdaż.
Ostatecznie nie odmówiłam dziecku i poszła w sobotę ostatnią – najpierw na urodziny kolegi  do aquaparku a następnie nocować u koleżanki. Mama koleżanki wprawdzie poinformowała, że Ninka miała lekki stan podgorączkowy, ale dopiero po fakcie, kiedy Nina wróciła do domu. I wtedy biedne dziecko na nowo głowa rozbolała. Naprawdę, ona nie kłamie! Ale naprawdę, naprawdę, mamo czemu mi nie wierzysz??
No i w efekcie Iga i Kacper, z katarem i kaszlem, poszli karnie w poniedziałek do placówek a z obolałą Niną zostałam w domu.
Do Babć i Dziadków nie wybyliśmy, przekładając świętowanie na zbliżający się weekend. Powodów było kilka, głównie planowane imprezy Niny i jej zajęcia na Uniwersytecie Dzieci oraz to, że w ten weekend 28-29 i tak do Opola jedziemy (albowiem w planach mam zmęczyć studentów po raz ostatni). A okazało się, że i tak wyjazd raczej by się nie udał, skoro Babcie i Dziadkowie pochorowani lub tuż po chorobie.
I tak zleciał nam prawie cały styczeń. W międzyczasie zdążył nam się popsuć piec, zaplanowaliśmy wyjazd z małżonkiem mym, bez dzieci, co z dziwnych powodów raduje mnie nieopisanie, próbujemy ogarnąć logistycznie dzień po dniu a przy okazji nie utonąć w śmieciach.
Ninka ćwiczy, kiedy głowa ją nie boli, lekcje dzielnie odrabia w szkole i nie jest to dla niej przeszkodą w uzyskiwaniu dobrych ocen, większość wypowiedzi zaczyna od „Mama, a wiesz, co Wiki powiedziała?”, złości się na siostrę a potem przytula i bawi wedle jej zasad, rośnie i rośnie, je jak smok wawelski, coraz ładniej się wysławia, coraz więcej czyta, nadal nie można jej zwrócić uwagi i histeryzuje, kiedy coś jej nie wyjdzie.
Iga zmienia się jak kameleon w zależności od natężenia jej wyspania i zdrowia. Kilka dni przed infekcją (która polegała na 1 dniu z podwyższoną gorączką i kaszlu, który zanikająco, ale trwa do dziś) była zła jak osa. Wszystko na nie, ciągłe fochy, mina pod tytułem „bez kija nie podchodź”. Wrrr… Myślałam, że będę gryźć ją a ona mnie. Potem, w wyniku choroby, została w domu, wyspała się, odreagowała – i wróciła jako mała, kochana iskierka. Nie to, żeby bez przerw. Ale jest coraz lepiej, im więcej cierpliwości się jej okazuje, tym słodszą jest dziewczynką. Opowiada pięknie, co jej się przydarzyło, co obserwuje wokół i jakie ma plany – a bo koleżanka ma przyjść nocować, bo na wakacje będzie się wysypiała a z Babcią na narty pojedzie.
I złośliwa jest, wprost niewiarygodnie. Otóż dziewczyny trochę uzbierały a trochę dostały pieniążka, za którego nabyły zestaw LEGO. Składały, bawiły się, piękna sprawa. W zestawie był mały lisek, którego Nina wzięła do szkoły – wbrew logice i naszym prośbom, aby małych elementów do szkoły nie nosiła, bo zgubi. Zgubiła. Tak ją to rozstroiło, że samo słowo LIS powodowało u niej atak histerii – płacz, wrzask, wykrzywiona buzia, zatykanie uszu, kucanie lub odwracanie się od przeciwnika. Reakcja mocno przesadzona, ale Ninka tak właśnie ma. I co zrobiła Iga? Jadąc autem woła do Niny:
- Patrz, patrz, Nina! Patrz tam!!
- Nie widzę, co tam jest? – pyta Nina.
- O już nic… - odpowiada Iga – wydawało mi się, że widziałam, jak lis tamtędy przechodzi.
Nie muszę chyba wyjaśniać, jaka była reakcja Niny?
A Kacperek, nasz chuderlawy ekspert od zdrowia (swoją drogą nadal nie mam pojęcia, jak on to robi – bo żłobek, choćby był najczystszym i najbardziej zadbanym miejscem na świecie, i tak będzie siedliskiem zarazy, bo przynoszą ją po prostu inne dzieci czy nauczyciele; gościa to kompletnie nie rusza, on po prostu nie choruje)? Ukończył niedawno roczek i 5 miesięcy, dzielnie zmierza do półtora roczku. Łazi coraz sprawniej, zdarzy się mu podbiec. Charakterek ma, bo weź mu czegoś nie daj albo zabierz… Przytula się tak słodko i tak często, jak tylko to możliwe. Lubi siedzieć na kolanach i oglądać książeczki – w kółko te same. Z czasem ogląda każdą z nich coraz dłużej, pokazuje paluchem i czeka, aż objaśnię, co zacz. Wrzuca klocki do sortera a LEGO do pudełka, bawi się lwem, tygrysem i krokodylem (który musi zjeść klockową rybkę), wozi ich autem – kiedy je poustawiam na tym aucie i burzy wszelkie konstrukcje, które zbuduję. Wymyślił wchodzenie na stołek i nosi go z miejsca na miejsce, najchętniej pod lodówkę, gdzie bawi się magnesami. W telefonie domaga się piosenki Formacji Nieżywych Schabuff „DA DA DA”, mówiąc „da da  mmlala” i kołysząc się na boki, albo woła „LE” i języczek pokazuje – mówiąc LEW, kiedy chce obejrzeć TELETUBISIE, MIŚ I LEW. Gada umiarkowanie – postępów zbytnio nie widzę. Mama, Tatou, DA, i tyle. Jego mama znaczy też jeść (am am) i smoczek, tata to traktor, kotek czy ciastko. Woła śmiesznie WYŚ, kiedy chce wyjść z krzesełka do karmienia no i woła swoje siostry: NANA i AGA. A one przybiegają, bawią się z nim, całują i ściskają, aż do granic bezpieczeństwa. Częściej jednak Kacper spędza czas z nami niż z siostrami, bo dziewczyny po prostu szybko się młodym nudzą.
Iga i Kacper mieli swoje bale karnawałowe. Igunia, ze swojej kolekcji, wybrała sukienkę księżniczki, koronę i rękawiczki. Kacper został przemianowany na małego Bezlebuba. Ninki bal dopiero przed nią…
Co poza tym? Niewiele, chyba. Pracujemy z K. na wysokich obrotach, próbując jakoś to wszystko ze sobą poskładać, niedosypiając (głównie K.) i kombinując, jak wszystkie tematy ugryźć skutecznie (raczej ja). Czekamy na ferie, na które Ninka pojedzie z Wiki, Iga z Babcią a Kacper, najbardziej pokrzywdzony, zostanie z nami i będzie łaził do żłobka. A w drugim tygodniu już w pełnym zestawie pojedziemy do Czech i odetchniemy od tej naszej codzienności. Która jest wspaniała, naprawdę, tylko mocno męcząca.

A smog za oknem skutecznie zniechęca do realizacji sankowych planów…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz