wtorek, 11 września 2018

spływ

Właśnie poukładałam sobie zdjęcia z naszej pierwszej wakacyjnej wyprawy. Ze spływu kajakowego.
I układając te zdjęcia, co wszak normalne, przypominały mi się chwile, godziny i dni tam, daleko, na Brdzie, z rodziną i przyjaciółmi. I nie mogę przestać się uśmiechać!
Bo był to jeden z najwspanialszych wyjazdów z dzieciakami, jakie sobie przypominam. Ilość wrażeń, jakie dostarczyliśmy sobie i im jest niewyobrażalna!
Najlepszy dowód? Jedziemy kilka dni temu autem i odzywa się Kacper:
- I wtedy płynęliśmy kajakiem, i trzeba się było schylać, a ja spałem w namiocie, a potem w łóżeczku. Bo kaszlałem.
Pamięta, gnom mały, że spał w namiocie! Faktycznie, po kilku dniach spania w tymże namiocie przeniosłam się z nim do prywatnych kwater. Niestety, Kacper cały czas się odkrywał podczas nocowania w namiocie, a temperatura w nocy, nad wodą, nie zachwycała, więc młody zaczął kaszleć,  a lekarz, który go osłuchał, uznał, że gość ma zapalenie oskrzeli i nie nadaje się na spływ, bo powinien dostać inhalacje. Jako wytrawny koneser kaszlu moich dzieci uznałam, że lekko przesadził, zmiana miejsc noclegowych wystarczy - i wystarczyła. Dokończyliśmy spływ a Kacper do domu wrócił zdrów.
Ale to na marginesie.
Ważne, co zapamiętało to jego 3-letnie mózgowie. Kajaki i namioty!
A Nina? Dostała z wypracowania 5+ za opowieść, jak to trzeba było kajaki przenosić! Temat: moja wakacyjna przygoda. I choć miała ich wiele, tych przygód, i z Dziadkami, jednymi i drugimi, i z nami z wycieczki do Włoch, najbardziej utkwiła jej przenoska.
I o to mi chodziło!
Przepłynęliśmy łącznie 75 km. Kiedy rzeka niosła prawie sama, nie było to tak odczuwalne, ale kiedy trzeba było przepchać kajak po wielkim jeziorze, POD WIATR, to liczba kilometrów wydawała się podwajać!
Poza naszą szaloną piątką odważył się pojechać z nami nasz przyjaciel z synem. Jak twierdzi, gdyby nie my nigdy by się nie odważył. W sumie go rozumiem, sama nie wiem, skąd we mnie ta odwaga, i to z 3-latkiem. Dopiero na kilka tygodni przed wyjazdem poczytałam, że ludzie jeżdżą i dają radę, ale takiej refleksji przy planowaniu nie miałam.
I dobrze! Gdybym zaczęła się zastanawiać może i byśmy się nie zdecydowali. A w końcu, czy dziecko to przeszkoda w normalnym funkcjonowaniu czy po prostu wspaniały towarzysz?
Pytanie całkiem retoryczne. Dzieciaki spisały się na medal. Każda z osobna i wszystkie, cała czwórka razem. Nauczyły się spać w kajakach, kiedy rzeka leniwie toczyła się na nizinach, i karnie siedziały, nie wychylając łebków, kiedy przepływaliśmy pod pniami drzew. Kapoki założone, czapki na głowach, śpiewy, rozmowy, dyskusje.
Na postojach albo trafialiśmy na pyszne jedzenie a'la FOOD TRUCK, albo na lokalną kuchnię domową, albo pichciliśmy na szybko na zaprzyjaźnionym palniku przyjaciela. Ognisko co wieczór, kiełbaski, chleb, ziemniaki. Kąpiel gdzie popadnie (na polach namiotowych dość tradycyjnie, ale tam, gdzie nocowaliśmy na dziko...), zakupy kilka kilometrów spacerem.
Co mnie tak urzeka w takich wyprawach? Oczywistości - czyste powietrze, czysta woda, cisza, zieleń lasów i okolicznych pól, dzikie zwierzęta, które odwiedzamy w ich miejscach. Spokój...
Czas, który płynie inaczej, wolno jak rzeka. Obozowanie, z jego urokiem dawnych czasów - rozbijanie namiotów, palenie ogniska, rozmowy i śmiechy. Pokonywanie własnych lęków i strachów, udowadnianie samemu sobie, że można, że się da, ba! - że to świetna zabawa! Przekraczanie o kolejny, malutki kroczek, a czasem całkiem spory, własnych słabości - w końcu przepłynęłam kajakiem 75 km, bez żadnego przygotowania, tymi zwykłymi rękami, których codzienną główną aktywnością jest głaskanie klawiszy na klawiaturze.
I czas spędzony razem. Pokazanie dzieciom, gdzie szukać frajdy i jak można się bawić. Że to proste, ale niezwykłe. Taki namiot. Kajak. Ognisko. Gwiazdy. Rzeka. Łabędzie. Bliscy.
Niech im utkwi gdzieś w łepetynkach i wraca, kiedy będą potrzebować!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz