- Ninko, narysuj dla Laurki laurkę w szkole, będzie
szczęśliwa, jeśli takową od Ciebie dostanie.
- Nie mogę, mamo.
- Szkoda, a czemu?
- Bo ja mam taką zasadę, wiesz, taką zasadę, że jak jestem w
świetlicy i mam coś zadane to robię to zadanie a potem się bawię, a jak nie mam
nic zadane to tylko się bawię.
- No rozumiem. Zasada to zasada.
Małżonek podróżuje z Igą. Docierają na miejsce
przeznaczenia, mąż odbiera telefon. Aby w spokoju porozmawiać wychodzi z auta,
zostawiając w środku Igę. Po krótkiej rozmowie otwiera drzwi, żeby ją wyciągnąć
i słyszy:
- No ile mam jeszcze czekać? Przecież ja się tutaj spocę a
nie mogę się spocić, bo będę chora!
Wczoraj Nina rozpoczęła tak prawie na poważnie żeglarską
przygodę. Na zajęciach wlazła wraz z dwójką kolegów do małego optimista i na
pagajach zasuwała po zalewie odrzańskim. Na razie jeszcze bez żagli, bo
dzieciaki muszą się wpierw nauczyć sterować tymi wanienkami. Szło jej doskonale
z wiosłowaniem – choć często tylko moczyła kija w wodzie. Ale jakoś łódeczka
płynęła, czyli dawała radę. Niestety, kiedy miała nastąpić zmiana u steru, po
krótkiej chwili pobytu tam Ninki, poddała się. Kolega na nią nakrzyczał i ona
się przejęła. No nie była tydzień wcześniej na zajęciach, więc umiejętności
sterowania jeszcze nie opanowała, cóż się dziwić, że prawie rozwaliła łódeczkę
i pomost? A kolega, zamiast pomóc, krzyczał na nią. Cóż za postawa… W końcu
jednak, na moją prośbę, instruktor wymógł na ekipie łódki odpowiednie zmiany i
Ninka wysterowała do brzegu.
Namachała się, myślałam, że dzisiaj będzie jęczeć, że ją
rączki bolą. Nic z tych rzeczy. Nic ją nie boli. Cyborg.
Iga powróciła wczoraj na rodziny łono, po kilkudniowej
nieobecności i pobycie w Opolu, pod troskliwym okiem Babci Maryli, Dziadka Kaja
i Wujka Janusza. Po tym, jak wyskoczyła jej gorączka (i sobie poszła nad
ranem) w ubiegłą środę wieczorem (15 kwietnia), a następnie chwycił ją stan podgorączkowy po dwóch dniach przerwy (w piątek), ciągle kaszlała
i smarkała uznałam, że powinna się nareszcie wyleczyć. Tak do końca i
skutecznie. Trochę jeszcze cherla, ale zdecydowanie idzie ku lepszemu.
Pusto było jakoś bez tego jazgotka. Ninka jest spokojna i
cicha, wzmacnia przekaz, kiedy jest Iga. W braku Igi nie musi nikogo
przekrzykiwać i stąd ta cisza…
W środę, 22 kwietnia, była Ninka na wycieczce. Dzieci całą
klasą wybyły do lasu, gdzieś w okolice Żmigrodu, gdzie oglądały i dotykały
dzikie ptaki – sowę czy jastrzębia – piekły kiełbaski przy ognisku, bawiły się
na placu zabaw. Chyba było fajnie :)
A weekend minął nam na Uniwersytecie Dzieci, gdzie Ninka
dowiedziała się, jak poznać, że zwierzę jest chore, badała obecnego tam psiaka,
na pływaniu na basenie i na sprzątaniu. Taka nuda z dodatkami.
Z rzeczy ciekawszych – Nina dusiła koleżankę. Tak,
dosłownie.
Zdarzyło się to w środę ubiegłą, 15 kwietnia. Koleżanka niechcący
trąciła ją drzwiami, a Nina przyskoczyła do niej, przydusiła i tym samym
spowodowała kaszel i ból u koleżanki na dobrych kilka minut. Cóż mogę
powiedzieć? Wstyd mi strasznie, tym bardziej, że przecież zachowanie dziecka to
moja sprawka. Moja i małżonka mego. To coś, co w wyniku naszego działania
dzieje się w otoczeniu Niny sprawiło, że wybuchła. To delikatne i wrażliwe
dziewczę, empatyczne i mocno emocjonalne. Być może stres i pośpiech dają
właśnie takie rezultaty u niej? A może to reakcja na to jak Iga dostała po
łapach za bicie mnie czy jak została dość siłowo odsunięta od kopanych przez
siebie drzwi? Znowu wstyd – zdarzyło się. I mnie i K. Reagujemy na siebie w
różny sposób, okoliczności przyrody nie poprawiają atmosfery. Czy to był powód?
Chcę w to wierzyć. Bardzo się staram teraz wprowadzać wszelkie możliwe zasady,
dotyczące bycia „SLOW” (może niekoniecznie –MINDED…), trochę mniej ją poganiać,
mniej się złościć. Na Igę też. Pewnie wydarzenie takie to jakaś kumulacja
różnych zdarzeń, więc i odwrócenie skutków trochę potrwa, no ale w końcu jakoś
trzeba zacząć. Dziecko dało nam sygnał – nie radzę sobie z emocjami, z
nadmiarem bodźców i wrażeń, ze stresem, pośpiechem. To jest o tyle ciekawe, że
uważam, że u nas naprawdę panuje spokój i zgoda. Z małżonkiem kłócę się
niezwykle rzadko, a praktycznie nigdy przy dzieciach. Staramy się te grzdyle
wysłuchiwać, uczymy się cierpliwości, o jakiej najstarszym filozofom się nie
śniło. Najwyraźniej to za mało. Lekcję pokory uważam za odrobioną.
Oczywiście, przeprowadziliśmy z Ninką długaśną rozmowę
podkreślając, że wszelka forma przemocy jest ZŁA. Że nie wolno, nie można, nie
i jeszcze raz nie. Przygotowała dla koleżanki piękną laurkę, porozmawiała z
Panią Anią i przeprosiła ją za wydarzenie, co jakiś czas upewniam się, że
pamięta o tym, jak należy postępować.
Zobaczymy. Cóż pozostaje, poza pracą nad sobą, rozmowami z
Niną i oczekiwaniem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz