piątek, 24 kwietnia 2015

o laurce i przemocy



- Ninko, narysuj dla Laurki laurkę w szkole, będzie szczęśliwa, jeśli takową od Ciebie dostanie.
 - Nie mogę, mamo.
- Szkoda, a czemu?
- Bo ja mam taką zasadę, wiesz, taką zasadę, że jak jestem w świetlicy i mam coś zadane to robię to zadanie a potem się bawię, a jak nie mam nic zadane to tylko się bawię.
- No rozumiem. Zasada to zasada.

Małżonek podróżuje z Igą. Docierają na miejsce przeznaczenia, mąż odbiera telefon. Aby w spokoju porozmawiać wychodzi z auta, zostawiając w środku Igę. Po krótkiej rozmowie otwiera drzwi, żeby ją wyciągnąć i słyszy:
- No ile mam jeszcze czekać? Przecież ja się tutaj spocę a nie mogę się spocić, bo będę chora!

Wczoraj Nina rozpoczęła tak prawie na poważnie żeglarską przygodę. Na zajęciach wlazła wraz z dwójką kolegów do małego optimista i na pagajach zasuwała po zalewie odrzańskim. Na razie jeszcze bez żagli, bo dzieciaki muszą się wpierw nauczyć sterować tymi wanienkami. Szło jej doskonale z wiosłowaniem – choć często tylko moczyła kija w wodzie. Ale jakoś łódeczka płynęła, czyli dawała radę. Niestety, kiedy miała nastąpić zmiana u steru, po krótkiej chwili pobytu tam Ninki, poddała się. Kolega na nią nakrzyczał i ona się przejęła. No nie była tydzień wcześniej na zajęciach, więc umiejętności sterowania jeszcze nie opanowała, cóż się dziwić, że prawie rozwaliła łódeczkę i pomost? A kolega, zamiast pomóc, krzyczał na nią. Cóż za postawa… W końcu jednak, na moją prośbę, instruktor wymógł na ekipie łódki odpowiednie zmiany i Ninka wysterowała do brzegu.
Namachała się, myślałam, że dzisiaj będzie jęczeć, że ją rączki bolą. Nic z tych rzeczy. Nic ją nie boli. Cyborg.

Iga powróciła wczoraj na rodziny łono, po kilkudniowej nieobecności i pobycie w Opolu, pod troskliwym okiem Babci Maryli, Dziadka Kaja i Wujka Janusza. Po tym, jak wyskoczyła jej gorączka (i sobie poszła nad ranem) w ubiegłą środę wieczorem (15 kwietnia), a następnie chwycił ją stan podgorączkowy po dwóch dniach przerwy (w piątek), ciągle kaszlała i smarkała uznałam, że powinna się nareszcie wyleczyć. Tak do końca i skutecznie. Trochę jeszcze cherla, ale zdecydowanie idzie ku lepszemu.
Pusto było jakoś bez tego jazgotka. Ninka jest spokojna i cicha, wzmacnia przekaz, kiedy jest Iga. W braku Igi nie musi nikogo przekrzykiwać i stąd ta cisza…

W środę, 22 kwietnia, była Ninka na wycieczce. Dzieci całą klasą wybyły do lasu, gdzieś w okolice Żmigrodu, gdzie oglądały i dotykały dzikie ptaki – sowę czy jastrzębia – piekły kiełbaski przy ognisku, bawiły się na placu zabaw. Chyba było fajnie :)

A weekend minął nam na Uniwersytecie Dzieci, gdzie Ninka dowiedziała się, jak poznać, że zwierzę jest chore, badała obecnego tam psiaka, na pływaniu na basenie i na sprzątaniu. Taka nuda z dodatkami.

Z rzeczy ciekawszych – Nina dusiła koleżankę. Tak, dosłownie.
Zdarzyło się to w środę ubiegłą, 15 kwietnia. Koleżanka niechcący trąciła ją drzwiami, a Nina przyskoczyła do niej, przydusiła i tym samym spowodowała kaszel i ból u koleżanki na dobrych kilka minut. Cóż mogę powiedzieć? Wstyd mi strasznie, tym bardziej, że przecież zachowanie dziecka to moja sprawka. Moja i małżonka mego. To coś, co w wyniku naszego działania dzieje się w otoczeniu Niny sprawiło, że wybuchła. To delikatne i wrażliwe dziewczę, empatyczne i mocno emocjonalne. Być może stres i pośpiech dają właśnie takie rezultaty u niej? A może to reakcja na to jak Iga dostała po łapach za bicie mnie czy jak została dość siłowo odsunięta od kopanych przez siebie drzwi? Znowu wstyd – zdarzyło się. I mnie i K. Reagujemy na siebie w różny sposób, okoliczności przyrody nie poprawiają atmosfery. Czy to był powód? Chcę w to wierzyć. Bardzo się staram teraz wprowadzać wszelkie możliwe zasady, dotyczące bycia „SLOW” (może niekoniecznie –MINDED…), trochę mniej ją poganiać, mniej się złościć. Na Igę też. Pewnie wydarzenie takie to jakaś kumulacja różnych zdarzeń, więc i odwrócenie skutków trochę potrwa, no ale w końcu jakoś trzeba zacząć. Dziecko dało nam sygnał – nie radzę sobie z emocjami, z nadmiarem bodźców i wrażeń, ze stresem, pośpiechem. To jest o tyle ciekawe, że uważam, że u nas naprawdę panuje spokój i zgoda. Z małżonkiem kłócę się niezwykle rzadko, a praktycznie nigdy przy dzieciach. Staramy się te grzdyle wysłuchiwać, uczymy się cierpliwości, o jakiej najstarszym filozofom się nie śniło. Najwyraźniej to za mało. Lekcję pokory uważam za odrobioną.
Oczywiście, przeprowadziliśmy z Ninką długaśną rozmowę podkreślając, że wszelka forma przemocy jest ZŁA. Że nie wolno, nie można, nie i jeszcze raz nie. Przygotowała dla koleżanki piękną laurkę, porozmawiała z Panią Anią i przeprosiła ją za wydarzenie, co jakiś czas upewniam się, że pamięta o tym, jak należy postępować.
Zobaczymy. Cóż pozostaje, poza pracą nad sobą, rozmowami z Niną i oczekiwaniem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz