piątek, 17 lipca 2015

ostatnia prosta

W domu panuje od kilku dni dziwna cisza. Myślę, że współlokatorzy robaczywi (a pająków i much, jak zwykle, nie brak) otrzepują odnóża ze zdziwienia. Dziewczyny od niedzieli u dziadków, wrócić mają dopiero w sobotę i to tylko na kilka dni - między innymi, żeby Nince nóżkę oswobodzić w poniedziałek.
Dom jest nie tylko cichy i spokojny, ale też CZYSTY! Nie ma konieczności odkurzania codziennie czy dwa razy dziennie, nie trzeba co i rusz odnosić śmieciozabawek na miejsce. Dziwne.
Nadszedł też czas na wielkie szykowanie. Powoli gromadzę dobra, które mają służyć kolejnemu obywatelowi. Kluczowy asortyment chyba nabyty, choć jeszcze walczymy z myślami, co z wózkiem - mamy jeszcze po Nince wielki, dość wygodny dla dziecka i niewygodny w obsłudze (nieskrętne koła, trudno się go składa i po złożeniu nie jest wiele mniejszy od rozłożonego) egzemplarz, ale przypuszczalnie moja i młodego mobilność będzie musiała wzrosnąć, bo ktoś te starsze dzieci z placówek musi odbierać, przynajmniej od czasu do czasu. Z drugiej strony spacerówkę mamy bardzo wygodną a te pół roku, zanim młody podrośnie do spacerówki, można jakoś przepękać. I takie to dylematy, związane oczywiście ze stanem środków i zasobów - z czym chyba nie liczyliśmy się tak bardzo przy Nince. Wiadomo - pierwsze dziecko, szał zakupów i konieczność podejmowania tylko dobrych decyzji. Teraz jestem mądrzejsza i wiem, że dziecku jest naprawdę wszystko jedno, czy coś jest nowe czy używane, do pewnego wieku kolory nie mają najmniejszego znaczenia a ilość gadżetów służy wyłącznie frajdzie rodziców. No, czasem ich wygodzie, ale tylko czasem.
I tak powoli, powolutku, ten niezwykły czas dobiega końca. Nie miałam czasu i wolnych zasobów mózgowych, żeby tym czasem się odpowiednio zachwycić i przejąć, a tak chciałam i tak sobie obiecywałam! Z drugiej strony - czy to możliwe, żeby na nowo rozczulać się kolejnymi etapami rozwoju smroda w brzuchu, skoro temat nie jest nowy dla mnie?
Najważniejsze, że obyło się bez problemów, bo to, co było, to tylko drobne przeciwieństwa losu. Nie dałam się wybić z pewności siebie, że wszystko jest dobrze, nawet kiedy na badaniach prenatalnych lekarz mówił coś o bradykardii a na innych, też prenatalnych, że moja tarczyca jest bardzo chora. Późniejsze badania nic takiego nie wykazały, więc dalej twierdzę, że to tylko postawa lekarza, nie realny problem.
No to cóż pozostaje? Pranie, prasowanie, układanie w szufladach. Torba niespakowana, ale wkład prawie przygotowany. Szpital w zasadzie wybrany, młody upominany, że ma się szykować.
Teoretycznie termin porodu wychodzi na 15 sierpnia. Dziewuchy uparcie swoje terminy przeczekiwały w środku. Jeśli jednak młody ma się pojawić sposobem tradycyjnym na świecie, musi to się stać dużo wcześniej, bo w tzw. terminie będzie już duży i ryzyko niepowodzenia rośnie.
Bardzo liczę na to, że synek mamuni wie, że tak do końca miesiąca musi zmienić lokum, rozprostować nóżki i rozedrzeć gardziołko. Bardzo. Kibicuję mu, namawiam i czekam....


1 komentarz: