I tak oto Kudłaty skończył dwa miesiące.
W zasadzie nie mogę powiedzieć, aby się jakoś dramatycznie
zmienił przez ten okres – dalej pozostaje cudownym, spokojnym, uśmiechniętym
skrzatem. Wciąż jest mało- lub bezproblemowy i trudno orzec czy to zasługa jego
samego czy też naszego podejścia.
Na pewno rośnie i zmienia się sporo w jego małej, kudłatej
główce, jego spojrzenie staje się bardziej rozumne, rozgląda się z
zainteresowaniem kiedy tylko ma taką możliwość. Robi przy tym minę mocno
skoncentrowanego niemowlaka, ze zmarszczonymi brwiami, co przypomina mi bardzo
jego protoplastę.
Noce dalej są, jak na takiego malca, idealne. Od początku
wprowadziliśmy reguły i zasady. Jest kąpiel, jest karmienie, jest czas na sen.
Pora na początek snu trochę zależy od wydarzeń dnia, z reguły Kacper idzie spać
nie później niż o 20.30, wtedy też zjada pierwszą kolację. Około północy zjada
kolejną, czasem jest to 23, czasem 1. Kolejnym posiłkiem jest przedśniadannik
około 3-4 nad ranem a potem to zależy – czy jest bardzo jasno, czy siostry
obudzą, czy zimne stópki przeszkodzą nad ranem – w okolicach 6.30 – 7 następuje
pobudka na śniadanie, ale nie zawsze jest ona ostateczna. Czasem po krótkim
zlustrowaniu otoczenia młody uderza w kimono i tak do 9 potrafi przespać.
Oczywiście korzystam z okazji i śpię wraz z nim.
Pomiędzy posiłkami natomiast śpi w nocy jak na bobasa
przystało, zdrowym, mocnym snem. Ani on mi ani ja jemu – nie wadzimy.
Przewijałam go przez jakiś tydzień, półtora po porodzie – w trakcie nocy. Potem
zaprzestałam. To przewijanie wybudzało go dość skutecznie, a mnie wraz z nim.
Trudno, spał często z ładunkiem w pieluszce, trzeba to było niemalże
zeskrobywać z pupska nad ranem. Po jakimś czasie ładunki istotnie się
zmniejszyły, a ostatnio - w zasadzie już ich nie ma.
W nocy jest w pokoju, w którym śpię wraz z nim, ciemno,
świeci się jedynie lampka od czujnika oddechu (jakoś dalej uspokaja mnie myśl,
że poza mną nad dzieckiem czuwa technologia, przy okazji działająca jako
niania) i dioda czujki od alarmu. No i światło nocy zza okna, co chyba tylko
podczas pełni jakieś tam światło daje. Jednak co do zasady jest ciemno, a ja
działam na autopilocie. Gdzie gnom ma głowę i gdzie go przystawić – tyle wiem,
reszta w nocy jest mi zbędna. Nakarmię, jak mi się chce – ponoszę celem
odbeknięcia, odkładam. Jeśli nie ponoszę - czasem okazuje się, że jednak powinnam
była, wtedy wstaję na te 3 minuty, gość beka (dżi… jego niektórych beknięć nie
powstydziłby się bywalec piwiarni…) i idziemy spać.
Czasem, naprawdę czasem, zdarza się, że problem w nocy trwa
dłużej albo Kacper nie może zasnąć. No zdarza się. Raz na dwa tygodnie, może
rzadziej? Wówczas trzeba po prostu trochę dłużej ponosić, i już.
W ciągu dnia coraz łatwiej znaleźć regułę, jaka rządzi dzieciakiem
i odczytać jego potrzebę. Najczęściej, po przebudzeniu z drzemki dziennej,
łapie go głód. Po karmieniu – zależy, czasem weryfikujemy niedawną zawartość
jelit, Kacper chwilę pobuja się na super-bujaku, chwilę poleży w kołysce.
Najczęściej ląduje na moich kolanach i konwersujemy. Co więcej, z uwagi na jego
niewiarygodne wprost reakcje na śpiew, zmuszam się i śpiewam. Nie lubię tego,
bo nie wierzę w nieskazitelne brzmienie mego głosu, a przecież jak się coś robi
to należy to robić doskonale! Poza tym nie chciałabym przyzwyczajać dziecka do
paskudnych brzmień. Jednak nie mogę zaprzestać. Gość po prostu to uwielbia!
Śpiew potrafi uspokoić go gdy jęczy lub płacze, wywołuje uśmiech na jego twarzy
a wczoraj, mogę przysiąc, śpiewał wraz ze mną!
I po jakiejś godzinie, max półtorej, takiej aktywności, młody
zaczyna się kręcić. O uśmiech już nie tak łatwo, zdarza się pojękiwanie,
niezbyt głośne i natrętne, trochę przypominające miauczenie.
Ziew.
Ilość stęknięć niepokojąco wzrasta.
Ziew.
Podnoszę gada, trochę sobie łazimy, młody zapomina, co mu
tak przeszkadzało, rozgląda się, marszczy brew, jednak po chwili już wygląda na
lekko zniecierpliwionego.
Ziew.
Wówczas wrzucam go do wózka, unieszkodliwiam wszędobylskie
łapki kocykiem, w dziób wkładam silikon i trochę bujam. Trzy minuty i gość
odpływa.
Czasem drzemka trwa piętnaście minut, czasem godzinę a
potrafi i półtorej-dwie. Nie ma tu jeszcze reguły. Jeszcze potrafi się wybudzić
z takiej drzemki a potem zasnąć znowu. Jeszcze troszeńkę brakuje mu do takich
pełnowartościowych, o odpowiedniej długości, drzemek.
Czytałam onegdaj, że pierwsze trzy miesiące życia dziecka to
taki trochę ostatni trymestr ciąży, którego nie udało się naturze zrealizować
we wnętrzu matki, i tak należy dziecko traktować – jakby nadal trochę w tej
ciąży było. Bliskość matki, która daje pewność siebie dziecku, obecność praktycznie
bez przerwy, karmienia na żądanie. To pozwala dziecku oswoić się ze światem i
spokojnie rozpocząć ten niesamowicie szybki rozwój – od fizycznego po
intelektualny.
I tak, zdaje mi się, jest. Tulę, kiedy tylko mogę, noszę,
kiedy Kacper zgłasza potrzebę, karmię, kiedy żąda, całuję, głaskam, śpiewam,
śmieję się z nim i do niego. To przypuszczalnie także kwestia charakteru, że
Kacper jest dzieckiem tak spokojnym i bezproblemowym, a także podejście, które
dalekie jest od przejmowania się pierdołami. Szkoda, że dopiero przy trzecim
dziecku do tego dorosłam. Dobrze, że w ogóle.
Efekt jest taki, że dobrze mi tak, jak jest. A przez to
chyba i młodemu. Wygląda na całkiem szczęśliwe niemowlę. I niech tak zostanie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz