wtorek, 20 października 2015

Dwa miesiące


I tak oto Kudłaty skończył dwa miesiące.

W zasadzie nie mogę powiedzieć, aby się jakoś dramatycznie zmienił przez ten okres – dalej pozostaje cudownym, spokojnym, uśmiechniętym skrzatem. Wciąż jest mało- lub bezproblemowy i trudno orzec czy to zasługa jego samego czy też naszego podejścia.

Na pewno rośnie i zmienia się sporo w jego małej, kudłatej główce, jego spojrzenie staje się bardziej rozumne, rozgląda się z zainteresowaniem kiedy tylko ma taką możliwość. Robi przy tym minę mocno skoncentrowanego niemowlaka, ze zmarszczonymi brwiami, co przypomina mi bardzo jego protoplastę.

Noce dalej są, jak na takiego malca, idealne. Od początku wprowadziliśmy reguły i zasady. Jest kąpiel, jest karmienie, jest czas na sen. Pora na początek snu trochę zależy od wydarzeń dnia, z reguły Kacper idzie spać nie później niż o 20.30, wtedy też zjada pierwszą kolację. Około północy zjada kolejną, czasem jest to 23, czasem 1. Kolejnym posiłkiem jest przedśniadannik około 3-4 nad ranem a potem to zależy – czy jest bardzo jasno, czy siostry obudzą, czy zimne stópki przeszkodzą nad ranem – w okolicach 6.30 – 7 następuje pobudka na śniadanie, ale nie zawsze jest ona ostateczna. Czasem po krótkim zlustrowaniu otoczenia młody uderza w kimono i tak do 9 potrafi przespać. Oczywiście korzystam z okazji i śpię wraz z nim.

Pomiędzy posiłkami natomiast śpi w nocy jak na bobasa przystało, zdrowym, mocnym snem. Ani on mi ani ja jemu – nie wadzimy. Przewijałam go przez jakiś tydzień, półtora po porodzie – w trakcie nocy. Potem zaprzestałam. To przewijanie wybudzało go dość skutecznie, a mnie wraz z nim. Trudno, spał często z ładunkiem w pieluszce, trzeba to było niemalże zeskrobywać z pupska nad ranem. Po jakimś czasie ładunki istotnie się zmniejszyły, a ostatnio - w zasadzie już ich nie ma.

W nocy jest w pokoju, w którym śpię wraz z nim, ciemno, świeci się jedynie lampka od czujnika oddechu (jakoś dalej uspokaja mnie myśl, że poza mną nad dzieckiem czuwa technologia, przy okazji działająca jako niania) i dioda czujki od alarmu. No i światło nocy zza okna, co chyba tylko podczas pełni jakieś tam światło daje. Jednak co do zasady jest ciemno, a ja działam na autopilocie. Gdzie gnom ma głowę i gdzie go przystawić – tyle wiem, reszta w nocy jest mi zbędna. Nakarmię, jak mi się chce – ponoszę celem odbeknięcia, odkładam. Jeśli nie ponoszę - czasem okazuje się, że jednak powinnam była, wtedy wstaję na te 3 minuty, gość beka (dżi… jego niektórych beknięć nie powstydziłby się bywalec piwiarni…) i idziemy spać.

Czasem, naprawdę czasem, zdarza się, że problem w nocy trwa dłużej albo Kacper nie może zasnąć. No zdarza się. Raz na dwa tygodnie, może rzadziej? Wówczas trzeba po prostu trochę dłużej ponosić, i już.

W ciągu dnia coraz łatwiej znaleźć regułę, jaka rządzi dzieciakiem i odczytać jego potrzebę. Najczęściej, po przebudzeniu z drzemki dziennej, łapie go głód. Po karmieniu – zależy, czasem weryfikujemy niedawną zawartość jelit, Kacper chwilę pobuja się na super-bujaku, chwilę poleży w kołysce. Najczęściej ląduje na moich kolanach i konwersujemy. Co więcej, z uwagi na jego niewiarygodne wprost reakcje na śpiew, zmuszam się i śpiewam. Nie lubię tego, bo nie wierzę w nieskazitelne brzmienie mego głosu, a przecież jak się coś robi to należy to robić doskonale! Poza tym nie chciałabym przyzwyczajać dziecka do paskudnych brzmień. Jednak nie mogę zaprzestać. Gość po prostu to uwielbia! Śpiew potrafi uspokoić go gdy jęczy lub płacze, wywołuje uśmiech na jego twarzy a wczoraj, mogę przysiąc, śpiewał wraz ze mną!

I po jakiejś godzinie, max półtorej, takiej aktywności, młody zaczyna się kręcić. O uśmiech już nie tak łatwo, zdarza się pojękiwanie, niezbyt głośne i natrętne, trochę przypominające miauczenie.

Ziew.

Ilość stęknięć niepokojąco wzrasta.

Ziew.

Podnoszę gada, trochę sobie łazimy, młody zapomina, co mu tak przeszkadzało, rozgląda się, marszczy brew, jednak po chwili już wygląda na lekko zniecierpliwionego.

Ziew.

Wówczas wrzucam go do wózka, unieszkodliwiam wszędobylskie łapki kocykiem, w dziób wkładam silikon i trochę bujam. Trzy minuty i gość odpływa.

Czasem drzemka trwa piętnaście minut, czasem godzinę a potrafi i półtorej-dwie. Nie ma tu jeszcze reguły. Jeszcze potrafi się wybudzić z takiej drzemki a potem zasnąć znowu. Jeszcze troszeńkę brakuje mu do takich pełnowartościowych, o odpowiedniej długości, drzemek.

Czytałam onegdaj, że pierwsze trzy miesiące życia dziecka to taki trochę ostatni trymestr ciąży, którego nie udało się naturze zrealizować we wnętrzu matki, i tak należy dziecko traktować – jakby nadal trochę w tej ciąży było. Bliskość matki, która daje pewność siebie dziecku, obecność praktycznie bez przerwy, karmienia na żądanie. To pozwala dziecku oswoić się ze światem i spokojnie rozpocząć ten niesamowicie szybki rozwój – od fizycznego po intelektualny.

I tak, zdaje mi się, jest. Tulę, kiedy tylko mogę, noszę, kiedy Kacper zgłasza potrzebę, karmię, kiedy żąda, całuję, głaskam, śpiewam, śmieję się z nim i do niego. To przypuszczalnie także kwestia charakteru, że Kacper jest dzieckiem tak spokojnym i bezproblemowym, a także podejście, które dalekie jest od przejmowania się pierdołami. Szkoda, że dopiero przy trzecim dziecku do tego dorosłam. Dobrze, że w ogóle.

Efekt jest taki, że dobrze mi tak, jak jest. A przez to chyba i młodemu. Wygląda na całkiem szczęśliwe niemowlę. I niech tak zostanie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz