A niewyspany był, bo w piątek szlajał się po imprezach. Ponoć
firmowych, ale nie wiem, nie widziałam. Zoo ogarniałam ja w piątek ja. I też nie wiem,
jakim cudem wszyscy przeżyliśmy, choć nie było wyładowań a brak energii - jako mało sympatyczna zapowiedź zbliżającego się ataku gardła.
W niedzielę obejrzała mnie lekarka i stwierdziła, że to
tylko wirusówka. Dziękuję za „tylko”, choć brak antybiotyku niezmiernie mnie
uradował. Pogłosowali my, mimo samopoczucia no i już.
I tak nam weekend minął. Jedyną aktywnością były w zasadzie zajęcia Ninki w
sobotę na Uniwersytecie Dzieci pt. „czy wszystkie owady mają czułki”. Młody,
który został ze mną, uczynił mi tę niekłamaną przyjemność, że w zasadzie całą
nieobecność K. i dziewczyn przespał. Złote dziecko.
Tydzień wcześniej, 17-18 października, też jakoś nie
szaleliśmy. Przyszli do nas goście, moja przyjaciółka Iza i jej rodzina. Grześ
z Niną bardzo szybko, jak zwykle, odnaleźli wspólny język, zaczęli się bawić –
grać w coś, niestety młodsza dwójka uparcie przeszkadzała im w zabawie. Efekt
był taki, że co chwilę słychać było krzyki i wrzaski – młodzież chciała się
integrować a starszyzna ją przeganiała, straszyła, ignorowała, wypędzała. Angażowało
to także nasze, dorosłych, zasoby sił i energii, a co za tym idzie – dobrego humoru
i cierpliwości – no i jednak skończyło się niemiłą awanturką, kiedy nielubiąca
ciemności młodzież została zamknięta w ciemnej łazience.
Trochę jednak sobie posiedzieliśmy, porozmawialiśmy, młody
kulturalnie udał się na spoczynek w palmiarni i w zasadzie był nieupierdliwy.
Bardzo ułożone dziecko.
Niedziela była zaś spokojna i niemęczliwa. To już chyba w
nawyk nam weszło.
A jeszcze tydzień wcześniej to się znowuż co innego działo,
bo najpierw, w piątek, odwiedził nas mój osobisty wujek z żoną swą. Mieszkają
niedaleko, ale jakoś okazji nie ma wiele do spotkań, więc tym bardziej cieszę
się, że przyjechali, poznali młodego, dom obejrzeli. Dziewczyn miałam
ochotę się wprawdzie wyrzec, bo ich zachowanie urągało wszelkim standardom, ale
szybko włączona bajka zapobiegła wydziedziczeniu.
W sobotę Ninka znów miała zajęcia, w ich trakcie ja
oddawałam się pasji zakupów (raz na 3 lata to robię, więc to prawdziwa pasja,
nie jakaś wydumana) a potem szukaliśmy z Igą kasztanów. Ninka zaś dowiadywała
się ciekawostek o geologii i skałach oraz o przyczynach posiadania dwóch
dziurek w nosie.
Po południu mieliśmy mieć gości, ale wirus łamany na
bakterię pokrzyżował nasze plany i rozłożył gości na łopatki. Gości mieliśmy za to w niedzielę, na krótko.
Popełniliśmy w tę niedzielę gruby nietakt, gdyż: udało mi się kupić bilety na
koncert z muzyką orientalną do naszego cudnego Narodowego Forum Muzyki. Koncert
miał trwać godzinę, zaczynać się o 11. Goście – Monika z chłopakami – zazwyczaj
przyjeżdżają nie wcześniej niż o 12, więc pomyślałam, że damy radę, najwyżej będzie piętnastominutowy rozjazd, jakoś gości zabawię.
Goście
przyjechali jednak przed 12 a moja rodzinka z koncertu wróciła niewiele przed
13, bo wyjazd z NFM był mocno utrudniony przez korek. No cóż, zaprosić gości i
być nieobecnym niewielu potrafi… Dobrze, że ja na ten koncert nie pojechałam i
goście nie musieli klamki całować, relacje mogłyby się lekko przemrozić.
I kiedy tak wracam do tych czasów zaprzeszłych to wracam
rzecz jasna do najważniejszego w październiku weekendu – 3-4. Wtedy to bowiem
miała miejsce wielka uroczystość rocznicy urodzin Igi! Zabawy miały zacząć się
już w piątek po południu po przybyciu Ciotki Agatki, Wujka Marcina i Kuzynki
Laury, ale system odpornościowy Kuzynki zaprotestował przeciwko tym planom i
postanowił jednak pochorować Laurkę.
Zaczęło się więc w sobotę, o 10. Wśród zaproszonych gości,
prócz siostry, była także Koleżanka Ewa, Kolega Miłosz i kilkoro znajomych z
przedszkola, z których przybyły tylko dwie koleżanki. Zabawę animował
sympatyczny młody człowiek z dużym zaangażowaniem, przy pomocy dziewuszki –
takiej trochę niemoty, choć równie sympatycznej. Największą radością dla Igi
była możliwość wchłaniania ciastek w nieograniczonej ilości, radość z
otrzymanych prezentów była tuż tuż, na drugim miejscu.
W drugiej części przyjęcia K. dowiózł Babcię Teresę i
Dziadka Jacka a Babcia dowiozła tort. Tort zrobił niesamowite wrażenie, miał
postać zamku z czterema wieżami, wyszperana przeze mnie świeczka w postaci
ukochanej Aurory dopełniła dzieła. Tort wjechał, świeczki się świeciły, było
sto lat, było wspaniale. Iga chce mieć już za kilka dni kolejne urodziny, już
je planuje.
W domu zaś czekali drudzy Dziadkowie, więc feta zatoczyła
jeszcze większe koło i trwała do niedzieli, kiedy to dziadkowie się ulotnili,
pozostawiając na polu bitwy babcie.
I tak to minęły nasze październikowe weekendy. No, prawie minęły,
ale to prawie tym razem nie robi większej różnicy…
Wiesz Blanka do tej pory pyta mnie kiedy znów będą jej urodziny....
OdpowiedzUsuń