poniedziałek, 25 stycznia 2016

o herpanginie i wytrwałości

Obecność (nad)troskliwych dziadków za-skutkowała za-wezwaniem Pani Doktor w sobotę, bladym świtem (o 9) - ja bym zapewne albo pojechała do szpitala albo przeczekała jeszcze z dzień-dwa.
Pani Doktor przybyła, obejrzała, opukała, osłuchała obie dziewczyny i uśmiechnęła się promiennie.
- Proszę wybaczyć, że tak to ujmę, ale to piękny przykład, klasyczny wręcz, wirusowego zapalenia gardła. O, proszę zobaczyć - tu są takie pryszczyki na łuku, to właśnie to.
Pani Doktor dodała, że Nina prawdopodobnie wcale się nie zatruła tylko w ten właśnie uroczy sposób rozpoczęła swoją anginę. Herp-anginę.
Ninka zresztą w sobotę była już zdrowa. Osłabiona, ale bez gorączki, wymiotów, za to z apetytem i doskonałym słuchem - kiedy tylko Idze włączano bajkę, natychmiast materializowała się w pokoju, obok Igi, jakby wiedziała, że takie święto jak bajki cały dzień, prędko się nie powtórzy.
Iga nie była w sobotę zdrowa. Choć wydawało się, że idzie ku lepszemu, to złapała jeszcze 39 po południu. W nocy jakoś sobie poradziła, ale dziś emitowała ciepło na poziomie 37, w porywach do 38 stopni.
Szczęśliwie, Iguanka nie wyglądała przez te kilka dni na zbyt chorą, poza tymi momentami najwyższej gorączki. Jednak chemia działała bezbłędnie, zbijając gorączkę i przywracając iskierce właściwą jej energię. A nawet apetyt!
Niestety, z uwagi na słowa Pani Doktor o tym, że obie dziewczyny rozsiewają jeszcze zarazę, izolowaliśmy je od młodego, na tyle, na ile było to możliwe. Nina jutro idzie już do szkoły, bo tak orzekła Pani Doktor - że to możliwe. Iga zaś pojechała do Dziadków. Trochę się porozpieszcza a Kacper ma szansę uniknąć zarażenia kolejną zarazą od sióstr, co zwłaszcza w kontekście jego ucha, z którego jeszcze do wczoraj ciekła ropa, jest dość istotne.
Igunia wróci do nas w czwartek, zapewne zdrowa i szczęśliwa.
Kacper zaś, mam nadzieję, do czwartku wyleczy swoje ucho całkowicie.

Kiedy zaś Iga gorączki nie miała, z babciami pierogi lepiła. Ma ten skrzat niezwykłą cechę, której Nince brak - wytrwałość. Stała na tym swoim krzesełku, żeby sięgnąć ponad blat, i lepiła. Wałkowała ciasto, wkładała farsz, zalepiała. Niezmordowanie, ulepiła z babciami chyba ze sto pierogów. Ani razu nie stwierdziła, że jest zmęczona, że już jej się nie chce - przeciwnie, po wszystkim wydawała się rozczarowana, że to już koniec zabawy. A przecież to nie robienie ciastek, gdzie można podeżreć czekoladę czy inne dodatki! Ona po prostu wytrwale pracowała. Podobnie zresztą zajęta była ubieraniem choinki, przed świętami. Ninka po zawieszeniu pięciu bombek znalazła sobie inne zajęcie, Iga nie, wieszała, wynajdywała kolejne bombki, ozdoby, łańcuchy. Nina wracała, kiedy wieszaliśmy coś nowego, kiedy kolejna osoba zabierała się za wieszanie. Iga wytrwale wieszała, układała, co się dało, nie bacząc na okoliczności.
Dla mnie to pewna nowość. W zasadzie miałam nadzieję, że brak wytrwałości, cierpliwości czy determinacji to cecha dzieci - to by dawało nadzieję, że Nince się kiedyś odmieni. A tu proszę! Taka oto Iga! A może jednak to jest cecha dziecięca, tylko Iga jest tak wyjątkowa w tym zakresie?
Wszystko rozstrzygnie Kacper, za kilka lat...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz