Siedem miesięcy młody ukończył zdrowy, z wyleczoną skórą i z
prawie otwierającą się mordką na widok zupki vel kaszki.
Skórę wyleczyliśmy, za radą alergologa, jakąś tajemną
miksturą, która w składzie miała wszystko, co mieć mogła. Szczęśliwie, lekarka
rozsądnie uznała, że młody nie ma żadnej alergii pokarmowej, że nadkaził sobie
skórę różnymi okolicznościami przyrody. Maść pomogła, pozostaje tylko skórę
odpowiednio pielęgnować i będzie git.
Co do jedzenia to sprawa jest już opanowana. Początkowo,
kiedy ukończył młody te pół roku i mogłam legalnie wprowadzić mu do diety obce
żarło, Kacper regularnie odmawiał współpracy. Nieważne, czy to była kaszka,
słodka marchewka, obleśny w wyglądzie brokuł – zaciskał usta, płakał
(szczęśliwie otwierając wtedy dzioba, co skutkowało zaserwowaniem odrobiny
pokarmu), wykręcał się, wiercił, majtał odrączętami. Dramat. Normalnie
katowaliśmy własne dziecko żeby je nakarmić.
No to zaniechaliśmy, na jakiś czas, aby sobie Kacper traumy
jakowejś nie wyrobił.
Ale kiedy kolejne podejmowane próby, po kilku dniach, nic
nie dawały, zmieniliśmy taktykę. No trudno, pozmuszamy dziecko, pomęczymy, aż
zrozumie, że jednak wyjścia nie ma i jeść trzeba. W południe jarzynki czy jakaś
zupka a pod wieczór kaszka z owocami (w podawaniu o tej porze kaszki mam swój
plan – ciągle liczę, że jak się naje to się wyśpi, a ja wraz z nim). I w końcu,
po prawie dwóch tygodniach, młody zatrybił. Otwiera buziaka, pożera pokarm i
jest potem niezwykle zadowolony. Nasza waga drgnęła, bo młody waży prawie 8 kg,
więc tuczenie go najwyraźniej daje efekty.
Ale też jedzenie obcego nie oznacza, że młody zrezygnował z
mamusi. Ależ skąd. Potrafi, po zjedzeniu solidnej porcji zupki, krzyczeć i
jęczeć. Wówczas, kiedy już brak mi pomysłów na powód, siadam z gamoniem a ten –
najada się do pełna dobrego, maminego mleczka.
Efekty widać nie tylko na wadze. Temat lekko śmierdliwy i
może mało apetyczny, ale jakże frapujący! Do tej pory Kacper potrafił wydalać
produkty przemiany materii raz na 10 dni, raz na dwa tygodnie. Żadnych zaparć,
nie nie, po prostu taka dieta bezresztkowa tak mu służyła. Pieluchę zmieniałam
mu dwa, trzy razy dziennie, bo i po co częściej. Od kilku dni jednak młody
czyści swoje jelita w sposób absolutnie obrzydliwy i chyba ciągły. Kiedy czuję,
że już wypuścił z siebie jakąś część tego, co było kiedyś pożywieniem, kładę go
na przewijaku i zaczynam procedury. A tu zonk – Kacper kontynuuje swoje
wydalanie. Fuj. Mało tego – po skończonym twardym przystępuje do wersji płynnej
i wreszcie udało się mu mnie obsikać!
Produkcja pieluszek będzie musiała więc ruszyć pełną parą,
chyba że sobie Kacper ureguluje sposób wydalania nieczystości.
W dalszym ciągu największą radość sprawia mu widok sióstr (zwłaszcza
Niny), które obserwuje z uwagą, jak chyba wszystko. Głowę ma jak na sprężynce,
kręci nią bez ustanku we wszystkie strony. Zaczepia ludzi swoim – nadal bezzębnym!!
– uśmiechem, śmieje się do nich i krzyczy. Ogląda świat z zainteresowaniem i na
spacerze nawet nie jęknie, że coś mu nie pasuje.
Swoje zabawki też ogląda i obślinia, jednak coraz krócej
zajmuje mu dojście do przekonania, że już je zna i nie interesują go one.
A z aktywności ruchowej najbardziej lubi wstawać. Postawiony
przy podpórce potrafi ustać kilkanaście sekund, ciesząc się przy tym jak głupi
do sera. Położony na brzuchu jęczy i stęka, podnosi pupsko tylko po to, aby obrócić
się na plecy – wtedy łatwiej narzekać.
No nie kwapi się do raczkowania, prędzej znajdzie sposób na
chodzenie, bo posadzony przy szczeblach łóżeczka wspina się i wstaje.
Z jego spaniem jest umiarkowanie niedobrze. Kładziony o 20
budzi się, różnie, o 23, 24, oczywiście na jedzenie. Póki co nawet naprawdę
wielka miska kaszy nie przekonuje jego ciała do dłuższego odpoczynku. Potem
mamy budzenie o 2-3 a kolejne już o 5-6. Oczywiście ignoruję jego zapędy żeby
wstać o takiej chorej porze – Kacper więc jęczy, stęka, próbuje coś uzyskać
albo gdzieś dotrzeć w tym swoim śpiworku do spania, a ja podsypiam między jego
wrzaskami. W końcu zasypiamy, ale około 7.30 – 8 nie ma już litości. Wrzask
jest donośny i nawet jak go nakarmię nie ma mowy o dalszym spaniu.
Potem Kacper odpływa gdzieś o 10-11, śpi godzinę. A potem… Potem
wszystko zależy od okoliczności. Zazwyczaj muszę gdzieś jechać, coś załatwić,
więc młody śpi wtedy, kiedy się da – kiedy dłużej z nim spaceruję, kiedy jadę
autem zbyt długo. Jednak i tak o tej 19.30 – 20 pada. Zasypia wzorcowo – po nakarmieniu
odkładam go do łóżeczka, mówię dobranoc, gaszę światło i wychodzę. I już.
Zresztą w ciągu dnia też jest nieźle – po prostu odkładam do
wózka i wychodzę. A kiedy wracam, żeby pobujać czy coś – gość już śpi.
A najbardziej charakterystyczne ma lepkie łapki. Gdyby nie ewidentność
jego zachowania byłby świetnym złodziejem. Wszystko, ale to wszystko musi być
przez niego dotknięte. Zaraz później wsadzone do obślinionej buzi, a potem
porzucone. Przewinięcie go czy ubranie to naprawdę wyczyn. Posadzenie koło
jakiegoś mebla grozi katastrofą. Pudełka, podkładki, obrusy, uchwyty od
szuflad, talerze, sztućce. Co się da.
A kiedy jest mu źle to zawodzi „da da da”. Dziś zawodził w
aucie „ajajajaj”. Żadnych innych komunikatów nie wydaje i raczej prędko nie
wyda. Krzykiem osiąga dokładnie to, o co mu chodzi – dostaje jeść, idzie spać,
jest mu zapewniana rozrywka.
Czego chcieć więcej od życia, jak się ma 7 miesięcy?
Jak sie ma taką mamę to faktycznie nic więcej nie potrzeba ;)
OdpowiedzUsuń