czwartek, 14 grudnia 2017

pobudka

W sumie nie powinno dziwić (ani mnie ani nikogo), że poranki są dla nas czasem idealnie nadającym się na mord. Być może o tym wspominałam, ale pewnie i bez tego jesienno-zimowe poranki w sposób oczywisty są momentami, kiedy zło triumfuje.
Nie może też dziwić zatem, że w zeszłą środę i czwartek zaspaliśmy. Obudzeni grubo po budziku, spieszyliśmy się, żeby skutki zaspania minimalizować - i ogarnialiśmy szybko pojawiające się w takiej sytuacji "pożary".
Dzwoniliśmy do naszej obersturm.. i tak dalej - ze żłobka, gdzie rygor większy niż w więzieniu (serio - Kacper nie może przyjść po 8, bo jeśli będzie 8.01, bez uprzedzenia, i dalej to kierowniczka zagroziła, że go tego dnia nie przyjmie; ostatnio dzwonimy codziennie, że Kacper będzie; a proponowałam paniusi - jak będziemy później i nie zadzwonimy to zapłacimy za jedzenie, trudno, ale nie każcie nam dzwonić, my po prostu mamy codziennie trudne poranki, ale nie; regulamin to regulamin), Ninka jednego dnia się spóźniła, drugiego nie poszła na pierwszą lekcje.
Żeby było weselej, kiedy my się obudziliśmy z K., okazało się, że dzieci już dawno obudzone. Siedzą w swoich pokojach i się bawią.
Na pytanie - czemu nas nie obudziły, odpowiedziała, jedna i druga, że no przecież nie pozwalamy im budzić nas...
I taka to prawda. Sen, towar mocno deficytowy, oboje z K. traktujemy jako nasz i tylko nasz. Dzieciaki śpią w swoich łóżkach w zasadzie od zawsze, nocnych wędrowań nie pamiętam - może, kiedy były niemowlakami to zdarzało mi się nie odkładać jednej czy drugiego do wyra po nocnym karmieniu i spać razem.
Ale też wspólne spanie nie jest dla mnie "wartością", w tym sensie, że ten element przytulania się, bliskości, można zrealizować inaczej, a budzona przez przebudzonego dzieciaka nie wyśpię się ani ja ani dzieciak. Ten moment bliskości jest zresztą tak krótki, zasypiam tak szybko, że nie zdążę się nim nacieszyć. A i dzieciaki nauczyły się spać osobno i nie odczuwają chyba nadmiernie braku wspólnego zasypiania i spania.
Tak to się nam ułożyło i dogadało i nawet Kacper grzeczniutko kładzie się w swoim łóżeczku i zasypia w trymiga.
W przypadku Kacpra trza jeszcze popracować nad weekendowymi porankami, żeby nie wołał, kiedy tylko otworzy ślipia, bo dziewczyny już wiedzą, że obudzony w weekend rodzic to zły rodzic. Bawią się, oglądają bajki na komputerze, czytają - ale nie wstają, dzielnie przełykając głód...
W każdym razie, w ten zeszły czwartek wieczorem, którego to dnia rano zaspaliśmy po raz drugi, kładącym się spać dziewczynom powiedziałam że gdyby się rano obudziły i była już 7 a my byśmy jeszcze spali - mają pełne prawo, a nawet obowiązek nas obudzić. Nina pokiwała główką, sprawdziła, że zegarek chodzi i nawet pokazuje dobrą godzinę. Iga zaś musiała się upewnić, jak na zegarku wygląda 7. Zaprowadziłam ją więc do łazienki, pokazałam, wytłumaczyłam. Poszła spać.
Sama, lekko zestresowana tym brakiem reakcji na budzik w poprzednie dni, słabo spałam. Co chwilę się budziłam. Ja zresztą budzę się szybko, łatwo i nieprzyjemnie, więc gdy noc jeszcze była całkowita usłyszałam cichuteńkie otwieranie drzwi i lekkie kroki. Wstałam, podreptałam i oto moim oczom ukazała się zaspana Iga. Kiedy ją spytałam, co się stało, odpowiedziała:
- Chciałam sprawdzić, która jest godzina, bo nie chciałam, żebyśmy zaspali...

Była 5 rano.

1 komentarz: