Porażka miała miejsce we wtorek o poranku. Polegała na
zajęciu piątego miejsca w konkursie recytatorskim, a w zasadzie w eliminacjach
do konkursu, które miały miejsce w klasie.
Sprawa była taka. Otrzymaliśmy informację, że jest konkurs –
„Szkoła w poezji”. Jak zwykle chwilę nam zajęło ustalenie wiersza, ale
ostatecznie wysłaliśmy zgłoszenie Niny. Niestety, wybrany wiersz okazał się
zajęty. Poszukaliśmy zatem innego, padło na mistrza Tuwima i jego „Naukę”.
Wiersz tyleż piękny, co trudny. Mnóstwo niezrozumiałych dla skrzata w tym wieku
słów, jeszcze trudniejsze przesłanie. W zasadzie w dniu eliminacji tłumaczyłam
jeszcze część wiersza Nince.
Pomyślałam jednak, że skoro jako dwulatka śpiewała hymn,
trzylatka recytowała Leśne głupki, to jako siedmiolatka z takim wierszem sobie
poradzi.
Ona sobie poradziła. Nie poradziły sobie inne dzieci. Prawie
w przeddzień – w niedzielę wieczorem – okazało się, że to dzieci będą oceniać
występujące dzieci. W efekcie Ninka zajęła w klasie piąte miejsce, a tylko trzy
pierwsze premiowane były uczestnictwem w konkursie ogólnoszkolnym.
Ninka była załamana – i wcale się jej nie dziwię. Spotkała
się twarzą w twarz z brutalną rzeczywistością, prawem demokratycznego wyboru –
bo to dzieci decydowały, kto podobał się najbardziej. Owszem, to Pani
Wychowawczyni miała głos decydujący, ale dzieci miały na wybór wpływ istotny.
Szkoda – tego, że nie weźmie udziału na tym drugim etapie,
że poniosła porażkę, że była smutna i załamana. Z drugiej strony – cenna to
lekcja. Dla mnie na pewno, żeby wszelkie warunki wszelkich zabaw i konkursów
sprawdzać. Ale i dla niej. Nie zawsze będzie wygrywać, nie zawsze będzie
najlepsza – zawsze będzie to smutne lub przykre, oby nie frustrujące.
Przekazaliśmy jej razem z K., że dla nas jest najlepsza. Jest najmądrzejsza,
najpiękniejsza, najpiękniej recytuje, najpiękniej gra i rysuje.
Co ciekawe – ja naprawdę tak uważam! To tak niesamowicie
utalentowane dziecko, że nie widzę – przynajmniej na razie – z czym nie miałaby
sobie w życiu poradzić!
A do tego tak otwarte… Pojechała Nina wczoraj na zajęcia z
żeglarstwa, pierwsze merytoryczne. Wróciliśmy do domu późno, przed dwudziestą. Dziecko
było mocno zmęczone, po całym dniu i po zajęciach – nic dziwnego. Spytałam się
jej, czy na pewno chce tam chodzić, czy nie chce zrezygnować – jedno jej słowo
i koniec, naprawdę nie ma przymusu, a wręcz przeciwnie – przecież to tylko
dodatkowe zajęcia, jeśli jest zbyt zmęczona to po prostu szkoda życia na to.
Wtedy Ninka nabrała energii, odwróciła się do mnie i prawie z ogniem
powiedziała:
- Chcę tam chodzić, mi się to bardzo podoba! Chcę się
nauczyć żeglować!!!
Chwyta w lot, wszystko ją ciekawi, chce żeby jej czytać,
chce sama czytać – choć trochę z czasem na to słabo. Chce ćwiczyć i sama siada
do pianina, chce rysować i rysuje ślicznie i ciekawie. Matematyka jej się
bardzo podoba, chce się uczyć angielskiego.
Nie wiem, co ona bierze, ale ja też tak chcę.
A do tego siostra z niej po prostu idealna.
Bo było to tak.
Kiedyś mądra osoba powiedziała mi, żebym nie robiła ze
starszego dziecka opiekuna dla młodszego. Żebym za żadne skarby świata nie
obarczała jej odpowiedzialnością, nie stawiała jej zbyt wielu wymagań – a nawet
jeśli nie nazbyt trudnych to jednak nieodpowiednich. W końcu Ninka sama jest
dzieckiem. Słowa te powtórzył, równie mądry, małżonek owej mądrej istoty.
Słowa te wypowiedziane były późną nocą, nie wszyscy
uczestnicy rozmowy mieli może jasne umysły, a jednak przyjęłam je z
dobrodziejstwem inwentarza, zapadły mi w pamięć te słowa, bo obie te osoby
bardzo sobie cenię, a że sami są starszym rodzeństwem – wiedzą, co mówią.
I staram się być sprawiedliwą a Ninki nie obarczać ponad
miarę i ponad jej własne chęci, które i tak czasem ograniczam – którą muszę
sama jakoś ustalić, no ale innej ścieżki nie ma.
Dodać muszę, że ostatnimi czasy brzuchy dorosłych w naszym
domu są lekko niedysponowane i niechętne skłonom, uciskom i zmianom pozycji.
Kręgosłup mój również niechętnie reaguje na takie aktywności. Toteż wieczorem
wysyłamy obie dziewuchy na góry celem rozebrania się do kąpieli a nawet celem
jej samodzielnego rozpoczęcia. Przedwczoraj, w środę, tak dobrze im szło, że
wlazły także do wanny i się same umyły! Jak się później okazało – to Ninka
umyła siostrę, wypłukała i pomogła wyjść z wanny. Dziewczyny bawiły się
znakomicie, nie miałam wręcz sumienia im przeszkadzać – chichotały i śmiały się
w głos, nie mogły wręcz przestać.
Ninkę bardzo pochwaliliśmy za jej siostrzaną opiekę, jednak
dostała od nas informację, że nie ma obowiązku, ba – nie chcemy, żeby Igę myła.
To nasz obowiązek, ona jest siostrą, nie mamą. Ale dumni z niej jesteśmy
ogromnie, bo to jednak cudowne, że potrafi być tak opiekuńcza.
Nastał wczorajszy wieczór. Iga, jak zwykle, grzebała się z
jedzeniem kolacji, powiedziałam więc Nince, żeby szła się myć. Iga
zaprotestowała, że ona chce kąpać się razem z Niną.
- Niestety, Iguniu, jesz za wolno i Ninka idzie się myć już
teraz.
- Ale ja chcę, żeby Nina mnie umyła!
Nina jednak była zmęczona i powiedziała, że nie chce myć
Igi. Nastąpiła powtórka wypowiedzianych zwrotów (chcę żeby Ninka mnie umyła,
nie chcę jej myć), po czym Iga wybuchła tak szczerym i prawdziwym płaczem, że
wszystkim nam zrobiło się jej żal. Ninka przybiegła, przytuliła siostrę,
zrobiła minę „o rany…” i powiedziała Idze:
- Dobrze, umyję Cię.
Iga się rozpromieniła, wtuliła się w Ninę i natychmiast
płacz ustał.
Nie wiem, poddaję się w takich sytuacjach. Nie chcę Niny
obarczać odpowiedzialnością, a z drugiej strony – to jest tak słodkie i
cudowne, kiedy te ich relacje są tak serdeczne, pełne miłości i zaufania, że
nie mam sumienia wkraczać pomiędzy nie! Niech osądzi mnie historia i własne
dzieci, czy działam wbrew przekazanej mi do stosowania zasadzie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz