niedziela, 14 lutego 2016

pobojowisko poferiowo remontowe

Po dwóch tygodniach zawitaliśmy w domu. Równiuśko po dwóch - wyjechaliśmy w sobotę i powróciliśmy takoż. Aby jednak zakończyć ferie z przytupem popołudnie sobotnie spędziliśmy szwendając się po centrach handlowych a niedzielę u Kuby i jego rodziców w okolicach Legnicy.
Może dlatego, że nikt nie chce oglądać domu?
Dom wygląda bowiem jak pobojowisko i wiele czasu jeszcze trzeba, aby doszedł do siebie.
Po pierwsze - remont. K. walczył dzielnie (i wygrał! ale jeszcze nie skończył całej wojny) z poddaszem. Postawił ściankę działową, dzięki czemu Kacper będzie miał swój pokój a K. dalej będzie mieć swój - w sensie nie będzie musiał całego oddawać synowi - tylko trochę mniejszy.
Efektem remontu są powynoszone z poddasza rzeczy. Są głównie w naszej, no dobra - obecnie wyłącznie mężowskiej - sypialni, ale wyłażą z niej i jakoś rozprzestrzeniają się na okolice, przedpokój, pokoje dzieci.
Poza tym rzeczy, które wywieźliśmy na wyjazdy przywieźliśmy jednak z powrotem. Nie wszystko nadaje się do prania, część trzeba pochować od razu do szaf, ale zanim to się stanie to trochę czasu minie. Te klamoty więc też zalegają.
Poza tym dzieci... No to jest temat-rzeka. Dzieci potrafią chyba z małej, niewielkiej reklamówki rozwłóczyć śmieci na pół pokoju.
Tak więc mamy bajzel. Nie znoszę tego, najchętniej zamówiłabym WIELKI kontener i siup, po kłopociku. Ale potem by się dopiero zaczęła jazda, jakby jedna z drugą nie mogła swoich skarbów znaleźć. No i trochę jednak szkoda tych różnych dupereli, które nagromadziły...
Pomyślę o tym jutro.
Póki co, pozostaje powspominać ubiegły tydzień.
Siedziałam sobie, o nic się nie martwiąc, z mym najmłodszym, u moich rodziców. I miałam wikt i opierunek. Poza tym też miałam spokój, rozmowy, wszystko zapewnione i podane. I imprezę zaliczyłam, urodzinową, i banki poodwiedzałam w celach szczytnych, i na proszonym obiedzie byłam. Luksusy, po prostu. Tylko z młodym musiałam walczyć w zasadzie, a i to nie cały czas.
Dobrze mi u rodziców.
A dziewczyny w tym czasie szalały z moimi teściami w Białce. Były narty, basen, zjeżdżanie na jakichś dziwnych ustrojstwach z góry, spotkanie z daleką kuzynką, robienie orła na śniegu, gry w szachy, śmichy-chichy, tańce z góralami, zajadanie się pysznościami. Cuda wianki i cudnie spędzony czas z dziadkami.
Tak na moje oko dzieci miały po prostu wymarzone ferie. Oderwanie kompletne od codzienności i rzeczywistości, zabawa, śmiech i ruch.
No, ale wszystko się w końcu kończy, więc jutro o 7 rano będzie płacz i zgrzytanie zębów, tak przewiduję...

A na koniec krótka rozmowa sióstr:
- Oj no wiem, przecież nie jestem głucha. Ani ślepa.
- Iga, powtarzasz to już przecież dziesiąty albo i piętnasty raz.
- Nina, jak chcesz to możesz mówić tak jak ja - zezwoliła więc Iga, zupełnie jakby przytyk Niny był pochwałą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz